David umarł nagle. Bydlak!
Powyłączał prąd we wszystkich karuzelach
w tym pokręconym, wesołym miasteczku.
Pijanych kumpli zdejmowali z koników na sile.
Dzień usnął w strugach deszczu.
W którejś z lektur pisało o końcu świata.
Codziennym jak gazeta, zwyczajnym
jak szklanka herbaty.
Zdobywcy Oscarów z mojej okolicy
jeden za drugim szli go szukać i
zanim zamówiliśmy następne
przestali wracać.
I my, ocaleni z przeciągu
uchylonej bramy raju, piliśmy na umór,
mając za przyczynę i na uwadze
wędrujacą duszę dźwigającą dwa dzbany
pełne łez.
Popełniliśmy dobry uczynek.
* * *
Gówno wiem o śmierci!
Byłem w życiu na dwóch czy trzech pogrzebach.
Na szczęście u nas trumnę zamykają
przed ceremonią, tak więc ręce mam czyste
nie ubabrane w ziemi.
Bo moje pokolenie zdobywa mięso w sklepach
a twoje - w restauracjach.
Wyjada z opakowań - z nazwą i datą
moje ciało ma części zamienne
stać mnie na zdrowie, stać mnie na szczęście
to twoja epoka
Panie Konsumencie.
* * *
Miałem wyjść po roku
góra po dwóch, synku.
Miałem porobić brakujące zdjęcia
urodziny, duperele, święta.
Miałem wynaleźć proch i podróże w kosmos
przyloty w stroju Supermena.
To był zmarnowany rok,
nie napisałem ani jednego wiersza.
Dodane przez pawel kowalczyk
dnia 28.04.2011 17:20 ˇ
10 Komentarzy ·
1249 Czytań ·
|