|
Nawigacja |
|
|
Wątki na Forum |
|
|
Ostatnio dodane Wiersze |
|
|
|
Wiersz - tytuł: Elta |
|
|
Tylko wizyta.
Przy łóżku siedzą rodzice. Matka kręci się tu i tam,
sprawdza zawartość szafki, karmi specjałami,
potem wychodzi. Tak, jakby chciała zrobić coś
jeszcze. Co można teraz jeszcze? Co?
Patrzy za personelem, zaczepia siostry, salowe,
wszystkich ludzi w kitlach, ale to nie pomaga.
Wraca postukać metalową szufladą. Skrzypi
drzwiczkami szafki. Zacinają się, a ona swoje -
układa, gdy córka wysila z siebie dziwne dźwięki,
po których trzeba się domyślać, o co chodzi.
Bełkot pochyla ojca, zmusza do powtarzania sylab.
Nie udaje się złożyć logicznie, wychodzi na jaw
wstydliwa nie znajomość najbliższej osoby.
W momentach zbyt długiej ciszy kobieta szuka słuchaczy.
Otwiera torebkę i pokazuje mi fotografie, sprzed dwóch,
może sprzed trzech lat. Przywiozła dyżurną kolekcję
bardzo udanych zdjęć z Pierwszej Komunii Świętej.
Tak było, a dziś jest 1973, zwyczajna, sanatoryjna niedziela.
Nie mogę wyjść z sali. Od dwóch miesięcy jestem kłodą,
mam na nodze dystraktor i boli mnie każda myśl
o podudziu, o mięśniach, o odleżynie na stopie.
Tłumy, głośne rozmowy, powitania - wszystko razem
zniwelowało do zera pożądane działanie Dolarganu.
Nie zasnę, muszę przetrwać paskudnie długie godziny,
do następnej dawki. Cudów nie ma, jest wytrzymałość.
O tym nie wie śliczna dziewczynka z fotek:
w falbankach, w białych rękawiczkach, w wianku.
Jest skupiona na poprawnym składaniu rączek.
Elka stojąca, Elka klęcząca... Matka Elki trzyma się
wykładanego innym początku, a ja nie zadaję pytań.
Próbuję w myślach dookreślić ośrodek, w którym
znalazła się i żyła wydana z domu dziewięciolatka.
Przecież wiem, jak wyglądają wspólne pokoiki,
wiem, gdzie może być półka z ustawionymi bajkami,
tymi, co kończą się dobrze, z efektownym morałem,
albo, gdzie można odkładać tekturowy tornister,
a w nim zeszyty do kartkowania, a na stronach
piątki, lub czwórki za dodawanie i odejmowanie.
Jedna szafa na wszystkie rozmiary kurtek i sukienek,
i świetlico-jadalnia na piętrze, i kuchnia w piwnicach.
Chmara dzieci od rana do wieczora: nad umywalkami,
w kolejce na muszlę, przy stolikach z ceratą w kratkę.
Pory chlipania, szarpania kawałków szarego papieru,
suszenia ręczników na kaloryferach, gaszenia świateł.
Pewnie gubiły kapcie, sznurówki, drobiazgi szkolne.
Pewnie sens dawno zgubił się sam, gdzieś po drodze.
Staram się przejść korytarzem palcówki z monologu.
Słucham o córce odwiezionej z okazyjnej przepustki,
już bez wianka na głowie, bez komunijnych szatek,
ale z jasnymi, bardzo długimi włosami.
Przed chwilą na chwilę była w domu.
Umiem i nie umiem sobie wyobrazić
ten początek do dzisiejszego końca,
do obecnej matki, która wydala.
Słowa, słowa, słowa -
nie złapią za rękę,
nie odwrócą zdarzeń.
Płyną, bo coś trzeba powiedzieć,
coś zagadać trzeba, zmienić coś
w tamtych wytłumaczalnych oddaleniach,
w tym niewytłumaczalnym bezbycie.
Było otwarte okno. Korytarz chyba pusty.
Mała wyrwała się, uciekała przed siebie,
nie wiadomo dlaczego, po co, do kogo?
Została pod oknem, pod murem, który
zna taką część jej życia, o jakiej nigdy
i nikomu nie powiedziała, już nie powie.
Spadała Elka, pozbierali Eltę.
Mnożą się "gdyby", jedno z nich jest bliskie prawdy.
Gdyby nie to otwarte okno, gdyby nie ten zbieg -
przepustka, jak gdyby nigdy i nic, mogłaby się powtarzać,
tak samo, planowo, z dozowaniem domu na piękne chwile.
Bliska prawdy prawda tkwi po cichu we mnie.
Niewiele mówię, odzywanie się nie ma znaczenia.
Kobieta nie rozmawia ze mną, dyskutuje ze sobą
sprzed dwóch, czy trzech lat. Może próbuje zrozumieć
wcześniejszą siebie. Może, może, może...
A może tylko wytłumaczyć.
Rodzice Elki pojawiają się raz w miesiącu.
Takie czasy, zrozumiale i oczywiście trudne.
Siadają przy łóżku chorej. Kręcą się.
Stuka szuflada, skrzypią drzwiczki szafki.
Sparaliżowana usiłuje do nich mówić,
nie wiedzą co, bo cóż tu jeszcze... Co?
Nie czują ani jej min, ani sylab w dźwiękach.
Skąd mają wiedzieć, jak sadza się dziecko
z szybko postępującym przykurczem nóg.
Na wszelki wypadek karmią dziewczynkę sami,
bez wkładania łyżeczki w sztywne palce.
Nie mają pojęcia, że ich latorośl gra w Piotrusia,
że czasem chce wygrać, więc zagląda innym
w karty, pożycza sobie atuty, i zdrowo oszukuje.
Przyłapana śmieje się tak zaraźliwie.
Ma swoje przypływy i swoje odpływanie.
Jeszcze jest pozytywnie aktywna, jeszcze.
Jeszcze można to, co można teraz i już,
mimo tego, że w czasie posiłków sadzi klocki.
Nie znają jej, a nikt z nas o tym nie doniesie.
Nawet wtedy, gdy codziennie załatwi się pod siebie,
to i tak nie oni zajmą się upaćkanymi palcami.
Nie ojcu i matce Elta zaśpiewa, jak potrafi,
nie rodzicom zapłacze w środku nocy.
Niewiele się odzywam, moje zdanie
nie ma żadnego znaczenia dla tej pani.
Opowiada sobie siebie, nie mieścimy się
po jednej stronie lustra: ja, Elka, i ta kobieta.
Litera "k" była za trudna do wymowy. To nic.
Lubiłam gaworzenie z sąsiedniego łóżka:
"tylto toty" i "tylto Elta".
* * *
Elcie
Zalegała na materacach. Gapiła się w przestrzeń,
prawie za szyby. Łącznie z nią nikt nie wiedział,
co jest w patrzeniu. Jakby promień, tak jakby?
Może wiosna czasem, do którego potrafiła wracać
na palcówkowy korytarz, pod szeroko otwarte okno.
Dwa razy dziennie stawiali na jej kołdrze miednicę.
Szczerby emalii zatrzymywały mydło. Rozpuszczone
można głaskać, mącić wodę z kostką, próbować utrzymać
pół kropli w dłoni. Głośno bulgotała, gdy kazali spłukać
pastę od zdrowej radości. Szczerej, i w pełni na oścież.
Przychodzili, mówili: tak trzeba. Najczęściej za nią
i do niej bez jej udziału. Taka praca, po prostu.
Dociekali: czy już kojarzy, że też się do nas śmieje?
Wcześniej popękała w kręgach, ubyła w myślach o fakt.
Nazywała siebie Elta, tylko Eltę balsamowała kałem.
Lata z wiosną nie mogły poczekać na elkowe "k".
Omiatały w południe ściany, zostawiały datę w karcie,
uciekały za szyby, w otwartą przestrzeń, w której
roi się od przybierania nacią, liściem, korzeniem.
Posyłała na parapet tajemniczy uśmiech. Za słońce.
* * *
Tylko i już.
Świebodzin, lato 1976, badania kontrolne.
Przyjechał Mirek i Ala. Wpadamy na nasz,
na pierwszy oddział ortopedii w LORO.
Elka wciąż leży w jednej z sal na "górce".
Szykuję się na szaloną bitwę w Piotrusia,
na jej pytania:"co bije to?",
na szukanie w moich kartach tej, która bije.
Mam przygotowane opowieści o kotach.
Nie poznaje mnie. Wcale.
Staram się na próżno, odrętwienie jest silniejsze.
Zupełnie nie trafiam, i nie wychodzą mi bajki:
o kocie w butach, o szaro-burych dachowcach.
Tracą znaczenie "tylko toty",
i coraz bardziej brakuje już "tylto Elty".
Zrobiłam się beznadziejnie za miękka.
Na jej uśmiech czekałam. Nie wystąpił.
Słoneczny dzień był i nie był na słońce.
Zielona Góra 13-maja-2010
Dodane przez ElminCrudo
dnia 13.05.2010 09:47 ˇ
22 Komentarzy ·
843 Czytań ·
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
dnia 13.05.2010 10:13
ElminCrudo, dlugo kazalas czekac na kolejna poetycka bombe. Te przejmujace zapiski szpitalne ,Elta ...
Przeczytalem jednym tchem. Bardzo bardzo dobre.Poezja najwyzszej proby.
Pozdrawiam serdecznie!!! |
dnia 13.05.2010 10:49
Byłam tam w kwietniu 2010, od lat, więc chyba od zawsze tam zaglądam. Zamek, w którym mieściły się nasze odziały nie wygląda w tej chwili najlepiej, ale LORO działa, leczy, przyjmuje, a dawni pacjenci nie zapominają. Nie umiem przemierzać świebodzińskich uliczek, korytarzy dawnego santorium dla dzieci i młodzież - bez pamięci twarzy, osób, wydarzeń, losów. Postaram się złożyć animację - zdjęcia, stare i nowe, grafika - w sumie prawie dokument. Dziękuję bardzo. Pozdrawiam -:)) |
dnia 13.05.2010 11:00
Zdecydowanie warte lektury.
Niemnie trzeba jeszcze czyścić, jest sporo usterek językowych.
Pozdrawiam |
dnia 13.05.2010 11:14
Bardzo dziękuję.
-:)
PS
Czy mogę poprosić o pomoc - odnośnie usterek. Nawet tutaj pod wierszem - tekst spory, wciąż coś w nim zauważam, ale mam obawy przed poprawakami, a z komentarza wynika, że są konieczne. -:) |
dnia 13.05.2010 11:19
Nie sposób przejść obok tego utworu obojętnie;
nie wiem, co powiedzieć.., jakoś nie znajduję właściwych słów, poza - poruszające, naprawdę dojmujące.
pozdrawiam
kaśka |
dnia 13.05.2010 11:56
Może wypiszę takie, które wydają mi się raczej niezbędne. W sumie jednak niezbyt dużo:
Tytuł: kropka do usunięcia (to samo dotyczy tytułu ostatniej części);
5 wers: patrzy za personelem - chyba lepiej będzie rozgląda się za personelem lub wypatruje personelu;
13 wers: ort. nie znajomość - nieznajomość;
20 wers: boli mnie każda myśl może boli mnie na każdą myśl;
Próbuję w myślach dookreślić ośrodek, w którym
znalazła się i żyła wydana z domu dziewięciolatka. - nie wiem, czy dookreślić, może zlokalizować, znaleźć. Myślę jeszcze o wydana - ale to się w sumie broni, są tu jakieś konotacje z zamążpójściem;
następna cząstka: albo, gdzie - bez przecinka;
Umiem i nie umiem sobie wyobrazić
ten początek do dzisiejszego końca,
do obecnej matki, która wydala. - to trzeba trochę przeredagować, w zestawieniu z późniejszymi i wcześniejszymi fragmentami jest niezgrabne i w sumie niezrozumiałe;
i nikomu nie powiedziała, już nie powie - bez i;
przed dwóch, czy trzech lat - bez przecinka;
zrozumiale i oczywiście trudne - literówka;
Szczerej, i w pełni na oścież - bez przecinka;
Lata z wiosną - wiele lat z jedną wiosną? Może lata i wiosny?
Szykuję się na szaloną bitwę w Piotrusia - mam wątpliwości, czy rzeczywiście na tym polega gra w Piotrusia, na "biciu" - ale to rzecz drugorzędna;
"tylko toty", - raczej bez tego przecinka;
Nie wystąpił - raczej nie pojawił się;
Słoneczny dzień był i nie był na słońce. - ostatnie zdanie tekstu, czytelnik zwróci uwagę, jest nieco niezrozumiałe, poza tym dobrze chyba byłoby ciekawiej je napisać, bo ten akcent na zakończenie jest dość ważny. |
dnia 13.05.2010 12:01
b. ciekawie, ale za nozyczki i do obcinania, bo troche meczace mS |
dnia 13.05.2010 13:32
Wiersz dobry tylko ,że za obszerny dla mnie w po 1/4 wysiadam ;) cmok |
dnia 13.05.2010 13:33
E Zielona Góra ooooo toż to moje rodzinne strony.. |
dnia 13.05.2010 13:44
Dziękuję bardzo.
-:)
PS
za orta. się spalam, nic mnie nie tłumaczy:((
nad resztą popracuję
dziękuję serdecznie
Elm. |
dnia 13.05.2010 14:08
POPRAWA TEKSTU
Elta
Tylko wizyta
Przy łóżku siedzą rodzice. Matka kręci się tu i tam,
sprawdza zawartość szafki, karmi specjałami,
potem wychodzi. Tak, jakby chciała zrobić coś
jeszcze. Co można teraz jeszcze? Co?
Czatuje na personel, zaczepia siostry, salowe,
wszystkich ludzi w kitlach, ale to nie pomaga.
Wraca postukać metalową szufladą. Skrzypi
drzwiczkami szafki. Zacinają się, a ona swoje -
układa, gdy córka wysila z siebie dziwne dźwięki,
po których trzeba się domyślać, o co chodzi.
Bełkot pochyla ojca, zmusza do powtarzania sylab.
Nie udaje się złożyć logicznie, wychodzi na jaw
wstydliwa nieznajomość najbliższej osoby.
W momentach zbyt długiej ciszy kobieta szuka słuchaczy.
Otwiera torebkę i pokazuje mi fotografie, sprzed dwóch,
może sprzed trzech lat. Przywiozła dyżurną kolekcję
bardzo udanych zdjęć z Pierwszej Komunii Świętej.
Tak było, a dziś jest 1973, zwyczajna, sanatoryjna niedziela.
Nie mogę wyjść z sali. Od dwóch miesięcy jestem kłodą,
mam na nodze dystraktor i boli mnie na każdą myśl
o podudziu, o mięśniach, o odleżynie na stopie.
Tłumy, głośne rozmowy, powitania - wszystko razem
zniwelowało do zera pożądane działanie Dolarganu.
Nie zasnę, muszę przetrwać paskudnie długie godziny,
do następnej dawki. Cudów nie ma, jest wytrzymałość.
O tym nie wie śliczna dziewczynka z fotek:
w falbankach, w białych rękawiczkach, w wianku.
Jest skupiona na poprawnym składaniu rączek.
Elka stojąca, Elka klęcząca... Matka Elki trzyma się
wykładanego innym początku, a ja nie zadaję pytań.
Próbuję w myślach sprecyzować ośrodek, w którym
znalazła się i żyła wydana z domu dziewięciolatka.
Przecież wiem, jak wyglądają wspólne pokoiki,
wiem, gdzie może być półka z ustawionymi bajkami,
tymi, co kończą się dobrze, z efektownym morałem,
albo gdzie można odkładać tekturowy tornister,
a w nim zeszyty do kartkowania, a na stronach
piątki, lub czwórki za dodawanie i odejmowanie.
Jedna szafa na wszystkie rozmiary kurtek i sukienek,
i świetlico-jadalnia na piętrze, i kuchnia w piwnicach.
Chmara dzieci od rana do wieczora: nad umywalkami,
w kolejce na muszlę, przy stolikach z ceratą w kratkę.
Pory chlipania, szarpania kawałków szarego papieru,
suszenia ręczników na kaloryferach, gaszenia świateł.
Pewnie gubiły kapcie, sznurówki, drobiazgi szkolne.
Pewnie sens dawno zgubił się sam, gdzieś po drodze.
Staram się przejść korytarzem palcówki z monologu.
Słucham o córce odwiezionej z okazyjnej przepustki,
już bez wianka na głowie, bez komunijnych szatek,
ale z jasnymi, bardzo długimi włosami.
Przed chwilą na chwilę była w domu.
Umiem i nie umiem sobie wyobrazić
ten początek do dzisiejszego końca,
do obecnej matki, która wydala.
Słowa, słowa, słowa -
nie złapią za rękę,
nie odwrócą zdarzeń.
Płyną, bo coś trzeba powiedzieć,
coś zagadać trzeba, zmienić coś
w tamtych wytłumaczalnych oddaleniach,
w tym niewytłumaczalnym bezbycie.
Było otwarte okno. Korytarz chyba pusty.
Mała wyrwała się, uciekała przed siebie,
nie wiadomo dlaczego, po co, do kogo?
Została pod oknem, pod murem, który
zna taką część jej życia, o jakiej nigdy
nikomu nie powiedziała, już nie powie.
Spadała Elka, pozbierali Eltę.
Mnożą się "gdyby", jedno z nich jest bliskie prawdy.
Gdyby nie to otwarte okno, gdyby nie ten zbieg -
przepustka, jak gdyby nigdy i nic, mogłaby się powtarzać,
tak samo, planowo, z dozowaniem domu na piękne chwile.
Bliska prawdy prawda tkwi po cichu we mnie.
Niewiele mówię, odzywanie się nie ma znaczenia.
Kobieta nie rozmawia ze mną, dyskutuje ze sobą
sprzed dwóch czy trzech lat. Może próbuje zrozumieć
wcześniejszą siebie. Może, może, może...
A może tylko wytłumaczyć.
Rodzice Elki pojawiają się raz w miesiącu.
Takie czasy, zrozumiale i oczywiście trudne.
Siadają przy łóżku chorej. Kręcą się.
Stuka szuflada, skrzypią drzwiczki szafki.
Sparaliżowana usiłuje do nich mówić,
nie wiedzą co, bo cóż tu jeszcze... Co?
Nie czują ani jej min, ani sylab w dźwiękach.
Skąd mają wiedzieć, jak sadza się dziecko
z szybko postępującym przykurczem nóg.
Na wszelki wypadek karmią dziewczynkę sami,
bez wkładania łyżeczki w sztywne palce.
Nie mają pojęcia, że ich latorośl gra w Piotrusia,
że czasem chce wygrać, więc zagląda innym
w karty, pożycza sobie atuty, i zdrowo oszukuje.
Przyłapana śmieje się tak zaraźliwie.
Ma swoje przypływy i swoje odpływanie.
Jeszcze jest pozytywnie aktywna, jeszcze.
Jeszcze można to, co można teraz i już,
mimo tego, że w czasie posiłków sadzi klocki.
Nie znają jej, a nikt z nas o tym nie doniesie.
Nawet wtedy, gdy codziennie załatwi się pod siebie,
to i tak nie oni zajmą się upaćkanymi palcami.
Nie ojcu i matce Elta zaśpiewa, jak potrafi,
nie rodzicom zapłacze w środku nocy.
Niewiele się odzywam, moje zdanie
nie ma żadnego znaczenia dla tej pani.
Opowiada sobie siebie, nie mieścimy się
po jednej stronie lustra: ja, Elka, i ta kobieta.
Litera "k" była za trudna do wymowy. To nic.
Lubiłam gaworzenie z sąsiedniego łóżka:
"tylto toty" i "tylto Elta".
* * *
Elcie
Zalegała na materacach. Gapiła się w przestrzeń,
prawie za szyby. Łącznie z nią nikt nie wiedział,
co jest w patrzeniu. Jakby promień, tak jakby?
Może wiosna czasem, do którego potrafiła wracać
na palcówkowy korytarz, pod szeroko otwarte okno.
Dwa razy dziennie stawiali na jej kołdrze miednicę.
Szczerby emalii zatrzymywały mydło. Rozpuszczone
można głaskać, mącić wodę z kostką, próbować utrzymać
pół kropli w dłoni. Głośno bulgotała, gdy kazali spłukać
pastę od zdrowej radości. Szczerej, w pełni na oścież.
Przychodzili, mówili: tak trzeba. Najczęściej za nią
i do niej bez jej udziału. Taka praca, po prostu.
Dociekali: czy już kojarzy, że też się do nas śmieje?
Wcześniej popękała w kręgach, ubyła w myślach o fakt.
Nazywała siebie Elta, tylko Eltę balsamowała kałem.
Lata z wiosną nie mogły poczekać na elkowe "k".
Omiatały w południe ściany, zostawiały datę w karcie,
uciekały za szyby, w otwartą przestrzeń, w której
roi się od przybierania nacią, liściem, korzeniem.
Posyłała na parapet tajemniczy uśmiech. Za słońce.
* * *
Tylko i już
Świebodzin, lato 1976, badania kontrolne.
Przyjechał Mirek i Ala. Wpadamy na nasz,
na pierwszy oddział ortopedii w LORO.
Elka wciąż leży w jednej z sal na "górce".
Szykuję się na szaloną wojnę kartami Piotrusia,
na jej pytania:"co bije to?",
na szukanie w moich kartach tej, która bije.
Mam przygotowane opowieści o kotach.
Nie poznaje mnie. Wcale.
Staram się na próżno, odrętwienie jest silniejsze.
Zupełnie nie trafiam, i nie wychodzą mi bajki:
o kocie w butach, o szaro-burych dachowcach.
Tracą znaczenie "tylko toty",
i coraz bardziej brakuje już "tylto Elty".
Zrobiłam się beznadziejnie za miękka.
Na jej uśmiech czekałam. Nie wystąpił.
W jasny dzień schodziło ze sceny słońce.
Zielona Góra 13-maja-2010 |
dnia 13.05.2010 14:13
dużo dobrego do czytania, choć na jeden raz wszystkiego za dużo. Przeczytałam dokładnie i myślę, że z powodzeniem mógłby z tego wiersza powstać krótki cykl - trzywersowy. |
dnia 13.05.2010 15:19
Jeszcze raz wróciłem do tryptyku. Po poprawkach - jeszcze lepiej, czytałem na świeżo, w uniesieniu :))Wydaje mi się ze propozycja p. Mirki chyba trudna do realizacji - cykl trzywersowy - chyba z tryptyku powstałby minimum kwintet? Elmin Crudo będę tu wracał ,bo jest do czego. Jak to się czyta!!!
Pozdrawiam ciepło:) |
dnia 13.05.2010 15:37
Być może dobrym pomysłem byłoby najdłuższe cząstki podzielić i nadać im tytuły. Żeby utrzymać uwagę czytelnika, percepcja ma swoje ograniczenia. |
dnia 13.05.2010 16:40
TRZYWIERSZOWY:) |
dnia 13.05.2010 16:49
Bardzo dziękuję, wszystkim, -:)
Popracuję z tekstem jeszcze raz. Zgadzam się, że podział i nadanie tytułów jest dobrą radą. |
dnia 13.05.2010 17:37
Mirko:):)tez tak myślałem ze chodziło o trzywierszowy;);) |
dnia 13.05.2010 19:11
Test wart uwagi, duża wrażliwość autorki. Warto posłuchać uwag o podziale na mniejsze części lub większą ilość samodzielnych utworów. Z dużym zainteresowaniem przeczytałam. Pozdrawiam. |
dnia 14.05.2010 15:56
Pomyślę, -:))
Dziękuję bardzo.
-:)
Elm |
dnia 14.05.2010 16:08
zdecydowanie, podzielić, nadać tytuły - warto temu poświęcić czas, ufam, że za jakiś czas pozwolisz nam ujrzeć ten wiersz w nowej formie, nowej szacie.
pozdrawiam |
dnia 14.05.2010 16:22
Witaj
- i tu jest pies pogrzebany. Zrobię odwrotnie, otoczę środkowy wiersz bardziej wyraźną prozą poetycką. Na dobre cięcia potrzeba Mirki przyłożenia, oka i jeszcze kilku innych spraw. A ja nie mam jeszcze wprawy do takich finezyjnych, a trafnych nożyczek. Albo mam jeszcze za dużo żywych związków z tekstem - i stąd tak trudno. Nie ma rady - wymaga czasu. Dziękuję bardzo.
Pozdrawiam. |
dnia 05.06.2010 04:28
Milko :)
dawno, dawno, dawno...
ale to nic nie szkodzi, prawda?
Ciekawy -i tu nasuwa się pytanie- wiersz? Forma prowadzi ku takiemu stwierdzeniu, ale czy tak jest?
Moim bardzo nieskromnym zdaniem, jest to proza poetycka, dobra proza poetycka, w której -jak wspominasz w ostatnim komentarzu- jest miejsce na wiersz. Nie jest to zarzut, proszę nie myśl, że się nie podoba, bo się podoba, po prostu czytam jak prozaiczną miniaturę, która robi wrażenie, pozostaje w pamięci, drąży...
Znalazłam literówkę. Myślę, że to literówka:
Takie czasy, zrozumiale i oczywiście trudne.
I tu:
Jakby promień, tak jakby?
Może wiosna czasem, do którego potrafiła wracać
na palcówkowy korytarz, pod szeroko otwarte okno.
Nie wiem, do czego odnosi się "tłuścioszek".
Przejmująca historia, wzruszający zapis, bardzo dobra puenta. Cała Ty :)
wiosennie
emba |
|
|
|
|
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
|
Pajacyk |
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Aktualności |
|
|
Użytkownicy |
|
|
Gości Online: 47
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanych Użytkowników: 6 439
Nieaktywowani Użytkownicy: 0
Najnowszy Użytkownik: chimi
|
|
|
|
|
|