Wdech, wydech, ostrożny. Tkwią w rytmie
tlące miejsca, prowokacja dla tlenu;
złe jest, walczy o ciepło,
gołymi rękami w popiół, prawie zgasło.
Klęczy przed paleniskiem; przy najmniejszej próbie
oczyszczenia do wewnątrz wszędzie fruwa sadza.
Złe jest, rozrywa krąg.
A ja mu opowiadam, jak robiłam lalki,
razem z siostrą, mądrzejszą
o długie cztery lata.
Brało się patyki, tak na grubość kciuka,
składało je na krzyż, ten krótszy to ręce,
związane w czar, na szczęście. Kolorowa nić.
Czułość w kilku szmatkach, gdy nie stać na więcej,
drewno pod sukienką, żeby mniej bolało;
lepiej było trzymać, w ryzach, za ten kij.
Kilkanaście lat - osad. Coś, co samo wraca
stając w gardle, utrudnia dostęp do powietrza.
Na zawsze zostaję przy otwartych oknach.
Wieczorami z nawyku jeszcze gaśnie. W tle
protest. Więcej lalek, drewna.
Dodane przez julia jaz
dnia 03.05.2010 20:27 ˇ
15 Komentarzy ·
1140 Czytań ·
|