|
Nawigacja |
|
|
Wątki na Forum |
|
|
Ostatnio dodane Wiersze |
|
|
|
Stanisław Widzisz - Między wierszami. Wciskanie kitu we Wrocławiu |
|
|
Jedną z najbardziej uderzających cech naszej kultury jest ogromna ilość wciskanego kitu. Wszyscy o tym wiemy. Każdy z nas dorzuca swój kamyczek. Jednak przyjmujemy tę sytuację za oczywistą. Większość z nas wierzy, że potrafi rozpoznać kit i nie da się wystrychnąć na dudka. Przeto fenomen wciskania kitu nie wzbudził dotąd żywszego zainteresowania i nie stał się przedmiotem wnikliwych dociekań.
Harry Frankfurt, O wciskaniu kitu
To motto wyznacza moment startowy niniejszego tekstu, który powstał w wyniku odruchu na wszechobecne brednie, jakie się dzień w dzień nam – anonimowym składnikom słupków sondażowych OBOP albo CBOS – sprzedaje. Ich liczba jest zazwyczaj tak zdumiewająca, że kompletnie nie wiadomo, na które z nich reagować, skoro żyjemy w rzeczywistości opakowanej czymś, co za H. Frankfurtem moglibyśmy nazwać bullshit. Kłopot w tym, że czasami człowiek traci cierpliwość, zwłaszcza w sytuacji, gdy ilość wciskanego kitu przekroczy moment krytyczny – wtedy przychodzi moment szybkiego otrzeźwienia, konkretnej złości. Niekiedy – tak jest teraz – tę złość chce się przekuć w coś artykułowanego. W pewnych okolicznościach moglibyśmy to nazwać protestem, protestem przeciwko szulerom.
Ten artykuł ma na celu pokazanie – na konkretnym przykładzie – że dawka produkowanego i przyswajanego kitu z każdym dniem rośnie. Obiektem, któremu się przyglądam, jest wrocławskie wydawnictwo Biuro Literackie, mimo że to trochę nie moje podwórko. BL od kilkunastu lat zajmuje się wydawaniem poezji, a od kilku lat również prozy, zbiorów rozmów, a także szkiców krytycznych. Żeby wszystko było jasne – mam sporo szacunku dla edytorskiej roboty i zaangażowania, jakie założyciele tej oficyny włożyli w promowanie polskiej i zagranicznej literatury, tej spoza mainstreamu, głównie poezji. Nie da się tego pominąć. Ale nie da się przeoczyć bzdur, pustych haseł, formułek bez pokrycia i – co najważniejsze – zwykłych manipulacji, w jakich specjalizują się kierujący tym wydawnictwem ludzie. Napisałem: ludzie, a właściwie jest to jeden człowiek, przez którego przechodzą wszystkie komunikaty medialne, informacje poświęcone wydarzeniom Biura (szczególnie festiwalowi Port Wrocław) i wszelkie decyzje dotyczące jego działalności. Mianowicie to dyrektor wydawnictwa, Artur Burszta.
Właściwie co roku przyjeżdżam na Port z Krakowa, właściwie co roku obiecując sobie, że to ostatni raz, widząc, co się dzieje i co się mówi od tzw. kuchni. Dlatego przyjrzałem się temu, co w ostatnich miesiącach pojawiło się tam między wierszami, żeby wreszcie opinie z tej „kuchni” przebiły się na pierwszy plan samodzielnym głosem. Przyjrzałem się temu, bo wreszcie krew mnie na ostatnim Porcie zalała, kiedy znowu snułem się po tym smutnym festiwalu w 2012 roku. Zresztą już ładnych parę lat temu nie trzeba było jakiegoś wielkiego otrzaskania w tzw. branży, aby szybko dojść do przekonania, iż tzw. ludzie ze środowiska w zdecydowanej większości nastawieni negatywnie do sposobu zarządzania kapitałem ludzkim w Biurze Literackim, zarówno jeśli chodzi o pracowników i współpracowników wydawnictwa, jak i samych autorów czy tłumaczy. Na ten temat moglibyśmy napisać parę reportaży, moglibyśmy wyciągnąć z rękawa cały stos smakowitych anegdot (począwszy od byłych autorów, np. Krzysztofa Siwczyka, po Martę Podgórnik czy Andrzeja Sosnowskiego, na Mariuszu Grzebalskim kończąc; ale też np. relacje byłych – stacjonarnych – pracowników oficyny), ale nie o to tu idzie, żeby epatować takimi pustymi kaloriami. Bo smaczniejsza – i istotniejsza z perspektywy takiego składnika sondażowego słupka, jak ja – jest informacja o tym, jak po szyldem szczytnej misji i pryncypiów zdobywa się we Wrocławiu pieniądze. Publiczne pieniądze.
***
Mniej więcej przed rokiem „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł Magdy Piekarskiej zatytułowany „Szef Portu Wrocław żąda dodatkowych milionów na poezję”. (Było to w kilka dni po 16. edycji festiwalu, którą można by określić jako, delikatnie mówiąc: niezbyt spektakularną. Szef BL nazwałby ją swoim giętkim słowem zapewne: minimalistyczną. Można też powiedzieć wprost i bez żadnych ogródek, że wyglądała po prostu jak biedna, podupadła, pozbawiona pomysłów, zagubiona, a przy tym zarozumiała kuzynka Portu sprzed lat. W tym sensie zasadne było postawienie pytania: w co zostaje wpompowana gruba kasa, jaką dysponują organizatorzy tego wydarzenia, skoro kompletnie tego nie widać, nie słychać ani nie czuć?). Piekarska wymienia w swoim tekście kilka obiegowych, od dawna funkcjonujących zarzutów adresowanych w kierunku Biura Literackiego – że jako prywatna firma zdobywa pozakonkursowo miejskie pieniądze na własną działalność festiwalową, wydawniczą i edukacyjną, na dodatek niespecjalnie wspierając przy tym twórców związanych z Wrocławiem (zarzut formułowany przez lokalne środowisko, np. przez naczelnego miesięcznika „Odra” Mieczysława Orskiego czy szefa wrocławskiego oddziału SPP Jacka Inglota), co powinno mieć miejsce w przypadku beneficjenta wrocławskich (i to liczonych w setkach tysięcy złotych) dotacji. A co najważniejsze – że lwia część tych dotacji jest przeznaczona na imprezę literacką, mianującą się festiwalem, która tak naprawdę nim nie jest.
Dlaczego? Festiwal zakłada bowiem otwarcie formuły, podczas gdy Port ogranicza się do kręgu autorów wydawanych przez Bursztę i jest tak naprawdę imprezą promocyjną Biura Literackiego – pisze Piekarska. I dodaje: To tak jakby Konrad Imiela pokazywał na PPA wyłącznie spektakle Capitolu, a Roman Gutek na Erze Nowych Horyzontach tylko filmy dystrybuowane przez swoją firmę. Byłyby to interesujące, ale kameralne przeglądy. Wówczas nikt nie żądałby na nie milionowych dotacji [1]. Bo tak się składa, że Artur Burszta zażądał od miasta 2,5 mln zł na kolejną edycję Portu.
Przypomnijmy, ponieważ autorka tekstu o tym nie wspomina: w latach 2009-2010 Biuro Literackie otrzymało na trzy edycje Portu Wrocław wraz z wydarzeniami towarzyszącymi w ramach przetargu rozpisanego przez Miejską Bibliotekę Publiczną we Wrocławiu 2 025 000 zł [2]. Wśród „wydarzeń towarzyszących” znalazły się spotkania autorskie, jak i część wydanych przez BL książek, ale w jakiej skali, tego się raczej nie dowiemy. Nie trzeba przy tym dodawać, że jest to niezwykle rzadki (a na pewno jedyny mi znany) przypadek prywatnego biznesu, który nawet bez konieczności stawania w otwartych konkursach ofert na działalność kulturalną czy wydawniczą uzyskuje pieniądze z budżetu miasta. Piekarska nie porusza też zresztą innego wątku, jakim było przeznaczenie z publicznych środków (znów przez MBP) 210 tys. zł na zrealizowany przez Biuro Literackie telewizyjny cykl „Poezjem” [3]. (Na swoim blogu pisał o tym Tomasz Majeran [4]). W obu przypadkach odbyło się to w trybie z wolnej ręki. Oznacza to zastosowanie specjalnego, przyspieszonego (a także niekonkurencyjnego) trybu zlecania zadań publicznych, który używany jest m.in. gdy w przypadku awarii ulegnie centralne ogrzewanie w czasie zimy lub wichura zerwie dach na budynku szkoły i trzeba go szybko naprawić [5]. Potrzeba promocji polskiej poezji przez Biuro Literackie była, jak widać, bardzo nagląca.
Wracając do artykułu Piekarskiej – mimo że tekst nie spotkał się z żadnym oficjalnym stanowiskiem ze strony BL, to najbliższe miesiące unaoczniły obserwatorom polskiego życia literackiego, że Artur Burszta nie tylko zapoznał się z opinią wrocławskiej publicystki (zresztą, nie oszukujmy się, takie zarzuty znał na pamięć z kuluarowych rozmów), ale wyciągnął z nich również konkretne wnioski (pod każdym względem, o czym zaraz się przekonamy). Świadczą o tym dokonane zmiany w strukturze działania wydawnictwa, jak i sposobu organizowania okrętu flagowego Biura Literackiego, jakim pozostaje festiwal Port Literacki.
Otóż w lutym 2012 roku rozpoczęła swoją działalność Fundacja Europejskich Spotkań Pisarzy. Jaki jest jej cel, tłumaczy sam Burszta: Głównym zadaniem Fundacji jest realizacja literackiego projektu „Europejskie Spotkania Pisarzy 2016”. Przyda się w tym miejscu informacja, że głównym projektem tego projektu będzie organizacja Portu. Zdaniem ekspertów taki projekt potrzebuje dużego i silnego festiwalu – dodaje Burszta. A potem wyjaśnia, skąd się w ogóle wzięła idea ustanowienia fundacji: Pomysł utworzenia fundacji to sugestia ze strony Wydziału Kultury, który ma dobre doświadczenia ze współpracy z tego typu podmiotami. Nie pozostaje nam nic innego, jak szybko zapomnieć o falstarcie i uwierzyć, że można taką wieloletnią działalność i długoterminowe projekty realizować w ramach fundacji. A jeśli okaże się, że nie jest to możliwe, wówczas zawsze można wrócić do sprawdzonej i funkcjonującej od 2000 roku bez większych zastrzeżeń dotychczasowej formy prawnej lub poszukać jakiejś innej [6].
Brzmi to trochę tak, jakby Biuro Literackie dało się namówić na formalną zmianę organizacji Portu Literackiego (oczywiście, wraz z wydarzeniami towarzyszącymi); jakby ekipa BL zrobiła to trochę od niechcenia. Oczywiście nie można tego zakwestionować, ale wystarczy spojrzeć za pomocą czegoś, co w krajach anglojęzycznych nazywa się „big picture”, czyli uwzględniając szerszy kontekst, aby pojąć, jaki był rzeczywisty – i realny, bo finansowy – aspekt tego działania. Otóż w 2011 roku w Polsce została wprowadzona stała stawka podatku zarówno na książki (5%), jak i wydarzenia kulturalne dla podmiotów prywatnych (23%). Dla Biura Literackiego (jeszcze raz przypomnijmy: prywatnego przedsiębiorstwa) oznaczało to podwójne straty – zamieszanie wokół VAT-u na książki wiązało się zarówno z chaosem organizacyjnym, jak i konkretnymi dodatkowymi nakładami finansowymi, których wcześniej nie było; poza tym płacenie 23% od otrzymanych dotacji na organizację festiwalu literackiego przy budżecie, powiedzmy, 350-400 tys. zł, oznaczało odprowadzanie do fiskusa prawie jednej czwartej całkowitej wartości otrzymanego wsparcia finansowego.
Rozwiązanie tego problemu było więc bardzo proste: powołanie fundacji umożliwiło organizację Portu z realnie większym budżetem (edycja z 2011 roku, kiedy festiwal realizowany był jeszcze przez BL, uzmysłowiła organizatorom skalę tych strat, czego nie chcieli powtarzać w roku kolejnym) dzięki zwolnieniu z 23% stawki podatku. Wobec tego w realnym interesie wydawnictwa było uniknięcie takiego ciężaru i uniknięcie zbędnych kontaktów z fiskusem. W tym kontekście powołanie Fundacji Europejskich Spotkań Pisarzy jawić się może wobec tych przesłanek, wbrew wspomnianym wyżej deklaracjom Burszty, jako działanie czysto pragmatyczne. Poza tym zorganizowanie Portu pod szyldem nowo powołanego podmiotu z trzeciego sektora w pewnym sensie miało oddalić zarzuty o dotowaniu przez Miasto Wrocław działalności prywatnego biznesu, co nie wyglądało najlepiej. To zresztą tylko pojedynczy przykład strategii wizerunkowej szefa BL, który zdecydowanie lubi kreować się na jednostkę o zacięciu misyjnym, niekiedy wizjonerskim, co w sytuacji powołania fundacji jako struktury ukierunkowanej społecznie zdaje się iść w parze.
Warto dodać, że pod koniec 2011 roku Biuro Literackie udowodniło, że wyciągnęło wnioski z krytyki tej części lokalnego środowiska, która od dawna podkreślała, że wydawnictwo Artura Burszty nie wspiera wrocławskich twórców, co w kontekście źródła otrzymywanych dotacji stawiało je w niekorzystnym świetle. W ciągu ostatnich tygodni 2011 roku ukazały się więc książki Janusza Stycznia (z grafiką wrocławianki Danuty Kierc – zbieżność nazwisk z Bogusławem Kiercem nieprzypadkowa – na okładce), Jacka Łukasiewicza oraz Urszuli Kozioł; autorów należących do najstarszej publikującej generacji lokalnych twórców. To bezprecedensowe i wcześniej nieodnotowywane w Biurze Literackim zjawisko miało unieważnić obiegową opinię, że BL nie promuje lokalnego środowiska literackiego. Tym samym drugi zarzut z tekstu Piekarskiej możemy sobie odhaczyć.
***
No dobrze, ale wyobraźmy sobie, że mamy już rok 2012 i jesteśmy przed 17. edycją Portu Literackiego. Ile z oczekiwanych 2,5 mln zł udało się Biuru Literackiemu uzyskać od władz miejskich? Miasto Wrocław wsparło Port Literacki kwotą 400 tys. zł, na projekt wydawniczy realizowany wspólnie z Miejską Biblioteką Publiczną przeznaczyło 465 tys. zł, a na projekty edukacyjne – 325 tys. zł. Ledwie 1,2 mln zł, i to nie na sam festiwal, ale również na wydane książki, plus cykle pomniejszych wydarzeń. Jeżeli przyjąć, że udałoby się wydać 30 książek, to koszt jednej wyniósłby 15 tys. zł. Biorąc pod uwagę, że tom poetycki udałoby się zaprojektować, złożyć, i wydrukować za kwotę rzędu 6-10 tys. zł, to i tak mamy jeszcze rezerwę. I to biorąc pod uwagę tylko jedno źródło finansowania, o czym mówi dyrektor Wydziału Kultury we Wrocławiu, Jarosław Broda: Ten poziom dotacji da fundacji bazę do starania się o środki z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego czy Instytutu Mickiewicza lub Instytutu Książki. Promocja literatury polskiej to zadanie nie tylko dla samorządu, ale dla państwa [7]. Jest to, jak się zdaje, całkiem nie najskromniejsza „baza”, ale dla Artura Burszty to raczej wciąż za mało.
Dotykamy tutaj bardzo ważnej, i w pewnym sensie unikalnej umiejętności tworzenia iluzji zmiany, w której specjalizuje się Biuro Literackie. Zmiany, dodajmy, czysto formalnej. Spójrzmy na komunikat medialny opublikowany na witrynie wydawnictwa na parę dni przed Portem. Pretekstem są wprawdzie nominacje do nagrody Silesius, ale między wierszami znajdziemy tam bardzo ciekawą rzecz. Marta Podgórnik, Marcin Sendecki, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki będą bohaterami zbliżającego się w piątek 17. Portu Literackiego, po raz pierwszy organizowanego nie przez Biuro Literackie, a Fundację Europejskich Spotkań Pisarzy. Wsparcie wrocławskiego wydawnictwa ogranicza się wyłącznie do publikacji książek festiwalowych gości [8]. Czyżby?
Wszystko byłoby pięknie, gdybyśmy nie mieli świadomości jednego małego szczegółu. Mianowicie spójrzmy na to, kto kryje się pod szyldem Fundacji Europejskich Spotkań Pisarzy. Szybki rzut oka utwierdza nas w przekonaniu, że dyrektorem programowym zarządu fundacji jest niejaki… Artur Burszta, a dyrektorem organizacyjnym – Marzena Burszta [9] (zbieżność nazwisk nie jest tutaj przypadkowa). Czyli, jeśli dobrze rozumieć intencje Biura Literackiego, które opublikowało powyższy fragment medialnego info: Port Literacki, dotychczasowo kierowany przez Artura Bursztę i jego małżonkę jest organizowany od 2012 roku przez zupełnie nową ekipę z trzeciego sektora, w skład w której wchodzą Artur Burszta i jego małżonka… i nikt więcej. Natomiast wkład BL podczas Portu Literackiego sprowadza się do publikacji książek autorów zaproszonych na festiwal (jeżeli możemy nazwać festiwalem kilkudniową prezentację książek Biura Literackiego… i nikogo więcej). Trzeba przyznać, że znalezienie choćby kilku różnic między tymi obrazkami będzie niezwykle trudne.
***
Wrocławski Port Literacki w kryzysie. Brakuje widowni [10] – to nagłówek tekstu, znów autorstwa Magdy Piekarskiej, po 17. edycji Portu, który przybrał nazwę Europejskich Spotkań Pisarzy. Jedynym autorem, który zapełnił widownię na Europejskich Spotkaniach Pisarzy, był Amerykanin Edmund White. Wrocławski Port Literacki, który wystartował w tym roku pod zmienioną nazwą i z rozszerzonym programem, przeżywa kryzys. Festiwal traci publiczność – czytamy dalej. W mieszczącej ok. 300 osób sali Studia Na Grobli było mniej więcej tak: Największym problemem jest – przy rosnącym wsparciu ze strony władz Wrocławia – gasnąca frekwencja. Większości czytań słuchało nie więcej niż 70 osób. Czasy, kiedy publiczność zapełniała do ostatniego miejsca kilkusetosobową widownię Wrocławskiego Teatru Współczesnego, należą do przeszłości (…); tłumacze Benna i Brechta musieli wzywać uciekającą publiczność do pozostania na miejscach. Apelu posłuchało piętnaście osób. Tę piętnastkę najwytrwalszych widzów trzeba potraktować jako punkt graniczny, od którego organizatorzy powinni rozpocząć walkę o odzyskiwanie publiczności. Potwierdza to zresztą Agnieszka Kołodyńska: Kameralny finał kameralnej imprezy, bo w tym roku publiczność nie szturmowała portowych czytań, nie oblegała pisarzy. Wiersze płynęły w półmroku Sceny Na Grobli, nieśpiesznie, czasem nawet nużąco, a festiwalowa publiczność snuła się sennie od czytania do czytania wśród alkoholizujących się literatów. Zabrakło życia, energii, świeżych pomysłów. Mam wrażenie, że formuła czytania utworów przez autora w półmroku sceny z uduchowioną muzyką w tle już się wyczerpała [11]. W tym kontekście niedawne żądania szefa Portu, który domagał się 2,5 mln zł na festiwal cieszący się tak elitarnym odzewem publiczności, muszą zostać wzięte w nawias.
Ale czy naprawdę muszą? Biuro Literackie nie byłoby przecież sobą, gdy nie potrafiło wyjść z tak krępującego położenia. Czytamy w podsumowaniu, opublikowanym jeszcze w dniu zamknięcia Portu: To, co miało prawo niepokoić, to mniejsza aniżeli przed laty frekwencja. Licząca blisko trzysta miejsc sala na Studiu na Grobli zapewniała się tylko w trakcie najważniejszych wydarzeń. Wpływ na taką sytuacją może mieć lokalizacja festiwalowej imprezy, pozbawiona choćby pobliskiej komunikacji miejskiej. Nie da się ukryć, że przed nowymi organizatorami festiwalu w najbliższych latach będzie bardzo dużo pracy, aby tak jak Biuro Literackie gromadzić w Porcie nie setki, ale tysiące uczestników.
Chwileczkę. Pomijam fakt, że wśród otrzymanych ze środków miejskich 400 tys. zł. mogło się znaleźć parę tysięcy na zorganizowanie sprawnej komunikacji miejskiej na tę okoliczność; czy się mylę? Ale jeżeli dobrze rozumiem, że nowymi organizatorami (Artur Burszta pod szyldem Fundacji Europejskich Spotkań Pisarzy) są jednocześnie starzy organizatorzy (Artur Burszta pod szyldem Biura Literackiego), to czy Artur Burszta zdążył zapomnieć, że przed rokiem zorganizował Port Literacki w sali Studia na Groblą, wobec czego doskonale znał lokalizację, z jej brakiem komunikacji i znacznym oddaleniem od centrum miasta? A może już nie jest tym samym człowiekiem, co przed rokiem? W takim razie może Miasto Wrocław rozpisze konkurs na realizację Portu Wrocław, skoro potrzeba pomóc dotychczasowym (starym i nowym) organizatorom wyjść z takiego kryzysu tożsamości?
Przypisy:
[1] Zob. http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,9511597,Szef_Portu_Wroclaw_zada_dodatkowych_milionow_na_poezje.html, dostęp z 23.04.2012.
[2] Zob. http://www.rynekzdrowia.pl/przetargi/oferta-89713_403.html, dostęp z 23.04.2012.
[3] Zob. http://www.rynekzdrowia.pl/przetargi/oferta-134997_403.html, dostęp z 23.04.2012.
[4] Zob. http://czytam.blox.pl/2010/03/Chodze-i-pytam.html, dostęp. z 23.03.2012.
[5] Zob. http://www.komunikaty.pl/komunikaty/1,79968,7238246,Tryb_z_wolnej_reki_kiedy_jest_dozwolony_.html, dostęp z 23.04.2012.
[6] Zob. http://biuroliterackie.pl/biuro/biuro.php?site=110&news_ID=2012-01-25, dostęp z 23.04.2012.
[7] Zob. http://www.wroclaw.pl/laurie_anderson_gwiazda_portu_literackiego.dhtml, dostęp z 23.04.2012.
[8] Zob. biuroliterackie.pl/biuro/biuro?site=110&news_ID=2012-04-17, dostęp z 23.04.2012.
[9] Zob. http://www.krs-online.com.pl/fundacja-europejskich-spotkan-pisarzy-krs-714194.html, dostęp z 23.04.2012.
[10] Zob. http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,11599521,Wroclawski_Port_Literacki_w_kryzysie__Brakuje_widowni.html, dostęp z 25.04.2012.
[11] Zob. http://kreatywnywroclaw.pl/wps/portal/creative/kreatywny/inne/wydarzenie/!ut/p/c5/04_SB8K8xLLM9MSSzPy8xBz9CP0os3hHFwt_y2AXYwP_AA8XA08TV2MTQzdDY_cAQ6B8pFm8AQ7gaEBAt5d-VHpOfhLQHj-P_NxU_YLciEpHR0VFAIAxLZA!/dl3/d3/L0lJSklKQ2dwUkNncFJBISEvb0V3d0FBQVl
RQUFFSVFTaktNSlRndUNKd0EhIS80Qm40UklBeEVtU0NVUXBNbUVvUi82X0FEOE
85U0QzME9QSEQwSTRFMzQxRjEzR0QwLzdfQUQ4TzlTRDMwMDNTMzBJSzBJSlJE
MzMwRzAvaWRXeWRhcnplbmlhL2ZkZjY2ODM5LWI3NTgtNDVmZi04MTRhLWFlY
mMzMTBiODUwMC9uYXp3YUJsb2dhL2Eua29sb2R5bnNrYV9ibG9n/, dostęp z 25.04.2012.
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
dnia 28.05.2012 15:34
Przeczytałam z zainteresowaniem i smutkiem. Jak zawsze - gdzie pieniądze tam coś nie tak pachnie. Ale nie wnikając w szczegóły z przyczyn obiektywnych, nie mogę szerzej się wypowiedzieć. |
dnia 24.08.2012 07:18
miało być pięknie a kończy się jak zawsze?
Kwestia pieniędzy nie jest najważniejsza. Poezja i wszelaka twórczość nie cierpi stagnacji, utartych schematów. Nie wątpię że po okresie "wtłaczania w sztywne formuły", "smutnych pań i panów w półmroku" wyjdzie na światło z nowymi pomysłami.
Najważniejsze by nie kisić się w piwnicach, biurach i rwać włosy - poezja umiera.
Szukać pomysłów jak wyjść na ulice, znaleźć fanów tam gdzie się nas nie spodziewają, zaskakiwać "miasto".
parno i duszno
ci sami ludzie,
te same miejsca,
te same swary i biadolenia
a tam na ulicy ktoś szuka słowa
oddam kilka za dziesięć groszy
uśmiech albo odczep się pan
tak też może być dobrze |
dnia 10.12.2012 21:51
A może wrócić do sprawdzonej formuły "Portu Legnica" |
|
|
|
|
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
|
Pajacyk |
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Aktualności |
|
|
Użytkownicy |
|
|
Gości Online: 25
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanych Użytkowników: 6 439
Nieaktywowani Użytkownicy: 0
Najnowszy Użytkownik: chimi
|
|
|
|
|
|