|
O odwiedzinach w śnie, czyli u „samego siebie”, jest tom Przejścia podziemne Arkadiusza Stosura. Nowosądecko-krakowski poeta to laureat zeszłorocznej edycji konkursu poetyckiego im. Kazimierza Ratonia, a rzeczony tom jest nagrodą główną. Redakcji książki podjął się Roman Honet. Powstał bardzo dobry, solidny, spójny tomik. Co jednak widać w Przejściach podziemnych przede wszystkim? Starą prawdę, że to, co widać, jest zawsze niewyraźne. Ta książka bowiem – to właściwie poemat o śnieniu, w którym świat traci na ostrości. Wiersze układają się w wędrówkę od snu do snu. Mamy tu do czynienia z poezją oniryczną w każdym calu.
W XX wieku w polskiej poezji zainteresowanie snami, ich znaczeniem, było dość powszechne. Typ poetyki, jaki stosuje Stosur, bliższy jest Karpowiczowi niż katastrofistom z Gajcym i Baczyńskim na czele. Bohater tych wierszy nie utknął w śnie „na amen”, pojawia się i na jawie, a oba światy się przenikają. W pewnym momencie już nie wiemy, czy podmiot śpi czy obudził się i tylko wspomina sen, próbując go sobie zrekonstruować. Sny łatwo zapomnieć, ale o to chyba chodzi – gdybyśmy je pamiętali zbyt mocno, może w ogóle nie chcielibyśmy się obudzić? Sny są mocno uzależniającym narkotykiem. Mogą być ucieczką – i tak dzieje się u Stosura. Mogą również być zagrożeniem – o czym później. Senne podróże trwają bez końca. Daleko im jednak do podróży PKP – te eskapady nie męczą i nie stresują. Nie wiemy, co jest ich celem. Mimo to idziemy.
W końcu przychodzi nam do głowy, że powinniśmy poszukać jakiegoś przejścia. Ale dokąd ma nas to przejście zaprowadzić? I po co skrót, skoro nie ma celu? Najgorzej, gdy coś nas nagle wyrwie z objęć Morfeusza. Chcemy wracać. Zasypiając, mamy nadzieję, że powrócimy do tego snu, z którego zostaliśmy wyjęci jak dziecko z łona matki. Może był to wreszcie ten spełniony sen, gdzie wszystko nam się uda (w przeciwieństwie do życia)? Ale taki sen nigdy nie nadejdzie. Czy jednak mamy porzucić wszelką nadzieję? Jest kolejny sen, kolejna mara. Błądzimy – to mogą być lasy, głębiny oceanu, a czasem podziemia albo zimne klatki schodowe („Wiersz pieszy”). Wciąż się łudzimy, że trafimy tam, gdzie powinniśmy i że istnieje do tego miejsca skrót. Szukamy go, wierząc, że to jest takie specjalne przejście, być może podziemne, dzięki któremu dotrzemy do... właśnie: do czego?
W tej poezji jest wiele samotności. Zaczynamy w towarzystwie (matki), ale konamy, bywa, bez obecności drugiej osoby. Nie ma większej samotności niż w momencie śmierci. Bohater wierszy Stosura rzadko ma koło siebie kogoś, kto by mu towarzyszył w drodze. Czasem pojawia się pies, kobieta, jakieś ślady osób (np. dłonie dozorców w wierszu „Tkanie z resztek”), ale w rzeczywistości – Ludzi/ widujemy coraz rzadziej, znacznie/ częściej metal, rdzę i gnuśne chwile dojrzałego listopada („Doświadczenie”). Wszystko zaś odbywa się w dość enigmatycznym krajobrazie niewyraźnym, pełnym niedojrzałej zieleni i wycierających się linii brzegu („Krajobraz niewyraźny”).
W „Nowych Książkach” (nr 12, 2010) Jagoda Wierzejska pyta Wilhelma Dichtera, autora Szkoły bezbożników:
– W Pana książkach często pojawiają się opisy snów. Jaką rolę odgrywają one w narracji?
– Są to lustrzane odbicia rzeczywistości. Rodzaj komentarzy.
– Co się Panu teraz śni? – pyta dalej dziennikarka.
– Z przyjemnością powiem, że od skończenia trzeciej książki w zasadzie nic mi się nie śni.
– Dlaczego mówi Pan to z przyjemnością? – dziwi się Wierzejska.
– Boję się snów – ucina Dichter.
Doświadczenie życiowe Stosura, w porównaniu z Dichterem, świadkiem Holokaustu, jest nie tylko skromne, ale, jak sadzę, także dużo mniej traumatyczne, więc on nie ma powodów, by się bać snów. Podejrzewam, że są dla niego ukojeniem. Ludzie po przejściach, dla których sny są katorgą, pewnie mu ich zazdroszczą. Ale może poeta powinien się jednak zacząć ich bać. I może też powinien trochę od nich odpocząć.
Dobrze, gdy w wierszach jest ciut więcej mięsa. Gdybym był wegetarianinem, pewnie by mi to nie przeszkadzało, ale ja lubię od czasu do czasu przeczytać coś konkretnego – to właściwie jedyny zarzut wobec tej książki. Poza tym zapowiedź tego, czego bym oczekiwał, znalazłem w ostatnim wierszu tomu, zatytułowanym „Krajobraz po przejściach”. Jest on podsumowaniem drogi wśród snów, a jednocześnie, moim zdaniem, najlepszym wierszem tomu: To, co ważne, pozostaje/ nienaruszone, święte. Aż do czasu/ przemarszu obcych armii, co zbierają/ łupy, zostawiają spaloną ziemię, puste pola i płonące lasy. Dobrze, że ten wiersz wieńczy dzieło, bo każdy udany występ powinien być spuentowany czymś, w czym nie ma za wiele sennych nut.
Arkadiusz Stosur, Przejścia podziemne, Biblioteka Galerii Literackiej przy GSW BWA Olkusz, Biblioteka „Frazy”, Olkusz 2010.
Recenzja ukazała się w „Arteriach” nr 1(10)/2011.
|
|