|
Nawigacja |
|
|
Wątki na Forum |
|
|
Ostatnio dodane Wiersze |
|
|
|
M.K.E. Baczewski - Aforyzmy o czytelniku |
|
|
1.
Czy wszystko już wiadomo o autorach? Odważyłbym się stwierdzić, że wiemy jednak całkiem sporo. Tymczasem czytelnik dla kanonu nauk humanistycznych pozostaje jedną wielką tajemnicą.
Cortázarowi zawdzięczamy wiedzę o tym, że czytelnik ma płeć – jest albo samcem, albo samicą. Dzięki Borgesowi znamy jego gatunek: jest łabędziem ciemności.
Naprawdę. Więcej już wiemy o zmarłych.
W rzeczy samej jest to karygodne désintéressement. Dlaczegóż to autor miałby być aż tak ważny? Znam tylko jeden powód. Ponieważ pisze o nim inny autor.
Czy powstała kiedyś jakaś biografia tej wymykającej się postaci? Czy mamy choćby jedną analizę poświęconą zagadnieniu: „co czytelnik chciał przeczytać”? Czy napisano solidną, suto nakrapianą cętkami cytatów krytykę władzy czytania? Czy w jakimś przemądrym dziele zinterpretowano tę bezczynną – z pozoru – czynność?
Wszystkie te pytania można z równym powodzeniem zadawać oceanom. Czytelnik to biała plama na mapie naszego poznania.
Kim jest czytelnik?
Jednym z Wielu?
A może jednym z Nas?
2.
Czytanie. Gdyby poproszono mnie o definicję tej osobliwej czynności, pokusiłbym się o następujące zdanie: czytanie jest sztuką samotności.
Uczeń postawiony w kącie nie zdaje sobie sprawy z tego, że z kąta najlepiej widać historię świata. Widzieć, ale nie uczestniczyć; w ostatecznym rozrachunku czytelnik to podmiot zaledwie domyślny, ktoś zaprzedany, zaprzepaszczony; szybko więc włączę czytanie do grona zjawisk ekstatycznych.
I tu pojawia się problem. Czy wszyscy mistycy żeglują po tym samym mroku, czy też każdy mistyk ma swój własny mrok?
Frapujący tekst w pewien sposób wyklucza czytelnika z kręgu żywych. Bierze go w posiadanie i zarazem unicestwia.
Lektura nie jest czynnością społeczną.
Socjologia czytania to nauka wysoko uplasowana w hierarchii nieistnienia.
Oto więc czytanie – sztuka gaśnięcia, a także bycia zgaszonym – oznacza własnowolne i bezwarunkowe wycofanie się ze społeczeństwa. Ilekroć próbuję wyobrazić sobie, czym jest tekst dla żyjącego własnym bogactwem wewnętrznym analfabety, dochodzę do wniosku, że jest on niczym. Albo raczej tym, czym falochron dla fali, która nigdy nie dowie się o istnieniu wybrzeża.
Ludzie mijani na ulicy mają twarze. Ale oprócz twarzy, mają jeszcze losy. Mniej lub bardziej nikczemne.
Przesączyć się przez glebę życia, nie przeczytawszy ani jednej książki. Co to znaczy? To jakby widzieć u spotykanych ludzi jedynie ich twarze. Nie wiedzieć o tym, że przechodzący obok nas uczestniczą w czymś większym od nich samych: w mimice świata.
3.
Nie chciałbym, żebyście mnie źle zrozumieli. Na prostej drodze poznania prawdy o czytelniku dzieje się pewien rozbój. Prawie wszystko z tego, co dotychczas wypowiedziano na temat autorów książek, zostało zapisane w książkach. Ewentualna krytyka może więc dotyczyć jedynie treści oraz środków wyrazu właściwych dla danej książki. To prawda, że doskonały czytelnik potrafi przenicować tekst, obnażyć jego kiepskie szwy, podrzędny materiał duchowych pobudek autora. Ale nawet w całkowitym osaczeniu autor może jeszcze fetować zwycięstwo nad czytelnikiem. Nie mógł go pokonać ktoś, kogo by sam uprzednio nie zniewolił. Oddajmy więc pokłon czytelnikowi. Jego ofiara nie ma precedensu. Płaci sobą.
4.
Ten, co się wypisał ze świata na czas potrzebny do napisania książki, nie myśli o tym, że pozbawia świata kogoś innego. Ten drugi człowiek jest jego sobowtórem, jego powtórnym wejściem do tej samej rzeki. Jego czytelnikiem.
5.
W jaki sposób człowiek, który podejmuje karkołomny – lecz w gruncie rzeczy nie wiedzieć jak egzotyczny – wybór między myślnikiem a średnikiem, może wpłynąć na czyjąś egzystencję? Bardzo prosto. Czyniąc wybór między myślnikiem a średnikiem.
6.
Czy wszechświat to rodzaj biblioteki? Christophorus Giarda, teolog z XVII w., nie miał co do tego wątpliwości.
Zawsze czytało mi się Biblię jak kryminał, w którym tym, kto zabił, jest Bóg.
Zapewne każdą ludzką egzystencję da się opowiedzieć językiem powieści kryminalnej: bóstwa to nieznani sprawcy, a człowiek – jest detektywem poszukującym śladów ich linii papilarnych w gąszczu znaków.
Co czyni świat przyłapany na gorącym uczynku? Podaje się za kogoś innego i odmawia składania zeznań.
W tym znaczeniu lektura okazuje się sztuką bycia w błędzie.
Musimy uzmysłowić sobie pewną brutalną prawdę. Istnieje w naszym błogim świecie rozpaczliwa konfraternia zawziętych przewracaczy kartek. Nie wiem, czy to plemię ma jakąś właściwą sobie definicję, formułę, wokół której zwiera szeregi. Być może ową formułą byłby właśnie brak formuły, to znaczy skrajna odmienność każdego z potajemnie zrzeszonych. Być może nawet sojusz czytelników polega na wzajemnym okazywaniu sobie niechęci – księga to wszak symbol, pod którym nie sposób się zjednoczyć dla przedsięwzięcia wspólnych czynów. Znak, którego nigdy nie widziano na sztandarach.
Jedyną cechą wspólną wszystkim czytającym okazuje się wzajemna obcość. Czy czytanie można odwzajemnić? Czy czytanie można wybaczyć? Nie ma takiej możliwości. Wszystko to są uczucia nazbyt społeczne dla duszy strąconej w otchłań książki. Wiemy tylko jedno. Gdyby wszyscy zaczęli dzielić tę jałową skłonność, ludzkość stałaby się odludna. Przestalibyśmy się mnożyć.
Czy pewni autorzy nie wydają się czasem nadludzcy? Ich przysłowiowa wszechwiedza przyprawia o zawrót głowy; łatwość, z jaką zrzucają bohaterów swych książek z piedestału egzystencji, pozwala podejrzewać autorów o – właściwy dla wszelkich bytów demonicznych – brak skrupułów. Nasze obawy są więc słuszne; rzekłbym nawet, że wskazane: autorzy to bowiem całkiem nowy gatunek, który sprzysiągł się usunąć z powierzchni Ziemi starego człowieka.
Miał rację Cioran: ostatnia nadzieja w analfabetach.
Ponieważ ludzkości grozi zagłada z rąk – albo raczej z książek – bardzo krwiożerczego gatunku, do analfabetyzmu należy przyuczać młodzież. Analfabetyzm winno się uczynić przedmiotem akademickich dysertacji.
Drukarnie niechaj drukują nieobecność ksiąg.
7.
Czy w ostatecznym rozrachunku oddech nie jest nieroztropnie nabytym luksusem? Czy bicie serca nie okazuje się formą ryzykownej obsesji?
Zapewne i czytać można kiedyś przestać.
Zdecydowanym na taki krok przychodzą z pomocą specjalne grupy wsparcia. Są odpowiednie afirmacje i mantry. Jeśli środki te nie przyniosą pozytywnych skutków, jeśli paranoiczny czytelnik nie chce, nie może bądź też nie potrafi zastosować się do rad najsurowszego krytyka literackiego, jakim jest zdrowy rozsądek – zostaje szpitalny oddział. Obowiązuje tam bardzo jasna reguła: codziennie mniej czytania. Pacjent każdego dnia otrzymuje książkę szczuplejszą o jedną kartę. Dziś osiemnaście, jutro siedemnaście kartek. A jak już dochodzi do jednej stroniczki, sanitariusz wydzielający porcje tekstu zaczyna redukować wersety. Aż w końcu wybija godzina próby. Przerażony czytelnik staje oko w oko z pustą kartką. Dla wielu uzależnionych okazuje się to traumatycznym przeżyciem, dlatego terapeutyczna rutyna zaleca na wszelki wypadek zdwojenie dawki środków uspokajających.
Próba czystej kartki jest to próba ostateczna. Jej śnieżnobiała gładzizna wydaje się lustrem odzwierciedlającym faktyczny stan czystości ludzkiego ducha.
Skuteczność terapii została potwierdzona statystycznie. Trzydzieści procent czytelników pozbywa się nałogu. Ciskają puste stronice do kosza i zaczynają nową egzystencję. Pozostali jednak nie dają za wygraną. Czytają spacje.
Są to właśnie osoby, którym nałóg pomylił się z powołaniem.
Jesteśmy gatunkiem nałogowców. Nieodparta potrzeba wykonywania powtarzalnych czynności jest mostem, łączącym naszą teraźniejszą istotę z osobą, którą byliśmy w przeszłości. Dzięki nałogom każdego dnia budzimy się ci sami co wczoraj. Nie tacy sami, ale właśnie ci sami.
Indyjska koncepcja kșany, czyli atomu czasu, zakłada, że nasza egzystencja ma charakter nieciągły. Można ją przyrównać do iluzji filmowego seansu. 25 razy na sekundę giniemy i 25 razy powracamy do życia. Tożsamość to złudzenie pojawiające się w chwili, gdy odczuwamy nieprzepartą ochotę na zapalenie tego samego papierosa.
Nie jest to wykonalne, bowiem papieros to byt powtarzalny tylko w wielkim zaokrągleniu.
A cóż, jeśli uznajemy nałóg za nasze powołanie? W gruncie rzeczy nic innego nam się nie zdarza. Gdybyśmy nie przywykli do oddychania, nie byłoby problemu wdychania substancji szkodliwych dla zdrowia.
To nie jest kwestia uwznioślenia jakiejś mniej lub bardziej zbędnej (albo szkodliwej) czynności: palenia tytoniu, czytania książek. Powtarzam: jesteśmy gatunkiem nałogowców. Bez nałogów istnielibyśmy wprawdzie nadal, ale nie jako gatunek. Jestem reprezentantem gatunku: co rano otwieram nową paczkę doświadczeń kulturowych, uniwersalnych i własnych.
Pierwsze poranne zachłyśnięcie się wiedzą: oszołomienie od stóp po końce włosów. Kultura to świadomość dypsomana – odwieczna prawda najprawdziwszej nieprawdy.
W ten sposób naszej migawkowej świadomości udaje się zacerować rozpadlinę snu między dzisiejszym a wczorajszym ja.
Gorzej, jeśli zaczynamy uznawać powołanie za nałóg. Wówczas to – z niewątpliwym prawdopodobieństwem – nie jesteśmy już sobą, lecz kimś innym. Zbudziliśmy sąsiada.
Nie będę wymieniał nazw poszczególnych czynności, które mogą przybrać formę nałogu. Wszystkie mogą przybrać taką postać. Wymienię tylko nazwę tej najbardziej szkodliwej i podstępnej: najgorszym nałogiem jest brak nałogów.
Ktoś, kto rozgłasza wszem i wobec, że nigdy w życiu nie wszedł do tej samej rzeki, jest na pewno zadekowanym koczownikiem i pokątnym wielbicielem seriali, który dla konspiracji zakupuje abonament do filharmonii. Taka osoba spędza życie w pościgu za miejscem, w którym by się znalazła. Sama jest swoją rzeką; nigdy nie wejdzie do innej. Jest książką, której nie sposób przeczytać, a której istnienie przeczuwał Jorge Luis Borges: książką o układzie znaków zmieniającym się za każdym otwarciem.
Mądrzy czytelnicy wiedzą o tym, że powołanie to pruderyjny eufemizm, jakiego używa rozchwierutany mechanizm ego, aby ukryć banalną twarz nałogu pod maską predestynacji. Niezmienność tekstu książek okazuje się sardonicznym przypomnieniem o naszej własnej proteuszowej naturze. Nikt nie przeczyta tej samej książki, bo po prostu nie istnieje ktoś taki jak ktoś.
Czytelnik to podróżnik wyruszający na wyprawę do najodleglejszego punktu wszechświata, czyli do miejsca, w którym odbywa się jego lektura. Do miejsca, w którym jego los ma miejsce. To człowiek, który usiłuje opowiedzieć o bycie językiem nicości, ktoś szukający miejsca, w którym znajduje się nigdzie, i stosownej pory na nadejście nigdy.
Jego poszukiwanie skazane jest na niepowodzenie. Nigdy jest jak horyzont: pozostaje w miejscu pod warunkiem, że nie próbujesz go dogonić.
8.
Jest to dramat dziejący się w zaciszu ustronnego gabinetu. Do jego zawiązania potrzeba kamiennego spokoju. Jest to katastrofa w wersji zastrzeżonej dla profesjonalnych stoików.
Czytelnik to człowiek, który porwał się na bezczynność ponad ludzkie siły.
Wśród możliwości ciała znajdują się dwie całkiem niemożliwe. Pierwsza to właśnie samobójstwo. Drugą stanowi lektura.
Czytając, czynimy coś wbrew naturze. Zadajemy kłam rynsztunkowi ochoczych mięśni, zaprzeczamy samej istocie metabolizmu, która nakazuje ludzkiej fizjologii z nieufnością odnosić się do zbyt obfitych dawek bezczynności.
Lektura jest więc zjawiskiem niezrozumiałym dla energii życia. Można ją pojąć tylko mając na względzie populację cmentarzy. Czytający zaciąga dług w zaświatach. Będzie go musiał jakoś spłacić. Chociażby bytując pod postacią upiora.
Nie miał więc racji Maurice Blanchot pisząc, że pisanie jest po trosze umieraniem. Pisać – to przesyłać pocałunek śmierci. Dopiero czytanie można uznać za zgon.
W myśl pewnej antycznej sentencji książki mają jakoby mieć swoje własne losy. Nie ma w tym nic osobliwego. Los to ich łup: mają to, czego pozbawiły czytelnika.
9.
Praca autora zwykle bywa niejawna. Zawsze istnieje wątpliwość, czy to w ogóle jest jakakolwiek praca. Co do czytania natomiast, to nigdy nie można być całkowicie pewnym, czy to jeszcze wypoczynek, czy już nie.
Ktoś zatopiony w lekturze sprawia nieodzowne wrażenie takiego, co nieodpowiednio posterował okrętem żywota – a w konsekwencji nieumiejętnej nawigacji pochłonął go odmęt i zamęt drukowanych wyrazów.
Z biblijnej opowieści o żonie Lota wynika następująca prawda: kamienie to ludzie, którym udało się połączyć krańcowe przerażenie z najwyższym zachwytem.
Ten oto los spotyka czytelnika.
Oddaje się lekturze. Zupełnie tak, jak gdyby stamtąd się pożyczył.
10.
Czyta. Ale kto czyta? Nie oszukujmy się, przecież nikogo tu nie ma. Listwa boazerii za jego plecami ciągnie się bez przerwy na widok człowieka. Naprawdę nie ma tu czego oglądać. To tylko zwyczajny kamień. Księga wystąpiła z brzegów i zagarnęła tę niekonsekwentnie ludzką postać.
Łatwo go poznać. On rozpoznaje siebie po tym, że go nie ma. Po tym, że przeglądając się w lustrze, widzi odbicie przeciwległej ściany.
Jeśli byłoby to prawdą, co w jednym z wierszy napisała Emily Dickinson, że książka jest fregatą, która sprawniej niż jakikolwiek inny transatlantyk może nas przenieść do odległych miejsc, zamustrowanym winniśmy jedno ostrzeżenie: niechaj nie liczą na tropikalny archipelag u celu wyprawy. Nieważne, czy w tekście, czy poza tekstem, droga jest jedna i ta sama. Prawdziwa podróż może być tylko wertykalna. Zaczytany czytelnik jest wybałuszony i wzdęty. Słusznie nazywają go topielcem księgi.
11.
Czytającego ubywa. Któż by pomyślał, że oddając się – cal po calu – lekturze kanonu palijskiego, Bogu ducha winny czytelnik rzuca się w objęcia pustki? Nawet owo „Bogu ducha winny” musielibyśmy uzupełnić: coraz mniej i mniej. Z jakiego powodu Budda nie wskazał tej metody na zniweczenie indywiduum? Być może stało się tak dlatego, że była to wiedza tajemna, przeznaczona wyłącznie dla oświeconych: ad usum bodhisattvae.
Wobec powyższego czynię ją jawną. Jest sposób na rozpłynięcie się w Nirwanie. Być albo czytać – wybór należy do ciebie.
12.
Najwyższym paradoksem stanu czytania wydaje się to, że zagorzały czytelnik nie ma innego sposobu na przeżycie wzlotów umysłu, aniżeli zagłębić się i zanurzyć w lekturze. Trzeba czytać bez reszty i bez pamięci. Tymczasem niepodobna tego uczynić, nie rozwarstwiając w pewnym stopniu własnej jaźni. Oto bowiem każdemu zdobywaniu coraz wyższych i wyższych szczytów ducha towarzyszy jednoczesne pogrążanie jaźni w coraz to głębszych otchłaniach i przepaściach. Dla domniemanego anioła jest to lekcja upadku, albowiem ktoś, kto czyta bez pamięci, ten zapomina o Bożym świecie. Kto zaś zapomina o Bożym świecie, ten – w domenie pojedynczego ducha – okazuje się winowajcą Apokalipsy. A przecież nie ma innego ducha niż pojedynczy. Innej Apokalipsy też nie było i nie będzie.
Czyż nie jest to wystarczającą zapowiedzią rychłego nadejścia końca świata, że koniec świata nie chce i nie chce nastąpić?
W czytaniu powinniśmy zatem rozpoznać znak Czasu: oto w jednym i tym samym miejscu kończą się i człowiek, i świat.
13.
Oto czytelnik. Nie mogę powiedzieć: „oto jest czytelnik”, bo słowo „jest” opuściło go. Zjawa człowieka schylonego nad książką to margines błędu, nieścisłość sprzątaczki. Trudno się oprzeć wrażeniu, że jego hipokinetyczna katatonia została ukartowana przez jakieś sarkastyczne bóstwo. Górnikom oczu musiał chyba obiecać jakieś złoża kruszcu na dnie sztolni poznania, że tak brną z mozołem. Tymczasem za plecami tonącego w lekturze szajka nędznych zbirów dzieli się nieprawą zdobyczą świeżego powietrza. Życie jest lekturą, której można uniknąć. Zawsze może przyprawić o duchową niestrawność.
Przywołajmy teraz pojęcie wiedzy. Najprostszej – empirycznej. Cóż to znaczy: „empiryczna”? Po pierwsze: imperialna, po drugie: wypalona w piecach Empireum. Wiedzieć to próbować i być próbowanym. Coś, co nie sparzyło, nie jest żadną wiedzą.
Oto co wiemy na temat wiedzy. Jest paląca, parząca i nie gasi nawet własnego pragnienia.
Jeszcze jedno: po przemarszu jej wojsk pozostają zgliszcza.
Uwaga to dług zwracany za każdym spostrzeżeniem bytu, wierzytelność wiary w cud trwałego świata.
Czym jest żądza poznania? To bezwładność duszy opętanej pożądaniem władzy.
Nie chodzi o to, co oczy widzą – powiada Martin Buber – lecz o to, o co oczom chodzi, gdy patrzą.
Nie ma w tym nic dziwnego, że idiom ludzkiego poznania przywodzi na myśl retorykę Imperium. Służy on bowiem uwzniośleniu brutalnej agresji. Mamy wiedzę jako coś godnego posiadania i jeszcze coś, co warto opanować. A zatem bogactwo oraz władza wiedzy. I jedno, i drugie spotka czytelnika, o ile będzie czytał z niezłomną bacznością.
Zatopione brylanty, zaginione miasta. Majątek czytelnika opisano w książkach. Ma on być właścicielem epok i okrętów. Nie może utracić niczego, co stracił. Ma wszystko: świat i książkę. Z bogactwa po prostu nie posiada siebie.
Wszystko to nieprawda: czytający człowiek jest bardzo biedny. Nawet ostatni nędzarz świata ma jeszcze na własność swoje sny. Czytelnik ma tylko cudze.
Jego czyny to myśli. Jego myśli nie są jego myślami.
14.
Nie spaceruje zbyt wiele; ot, tyle, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście z każdym przeczytanym tomem umiejętność chodzenia wygasa. Podaje ciało do dymisji.
Czytelnik rozkoszuje się każdą nowo nabytą niedoskonałością. Widzi w niej forpoczty pancernych dywizji nadczłowieka. Człowiek przyszłości, rozgłasza wszem i wobec, będzie istotą siedzącą.
Dzieli wszystkie fobie samotnych. Z wągrami biegnie do onkologa, z katarem – do spowiednika.
Lubi, kiedy nazywają go zapalonym. Ten epitet łączy go z ćmą.
Zapalony czytelnik jest zarazem zatopiony w lekturze. Przywołajmy więc portret pamięciowy morza ognia.
Do jakiego morza wpada rzeka wiedzy? Rzeka wiedzy ginie w morzu, któremu damy nazwę Morza Klęski. Rzeka mądrości wpada do morza niewiedzy.
Czytelnik wcale się tym nie przejmuje. Przecież tak wiele rzeczy napisano do szuflady – ta krynica niefrasobliwości postanowiła do szuflady czytać.
Jak na tym wychodzi? Odpowiedź może być tylko jedna. Wychodzi z użytku.
15.
Czy nie należałoby myśleć o czytelniku jako o nieskończenie cierpliwym preparatorze zużytych światów, który nasącza roztworem gliceryny wątłe skrzydełka najnowszej zdobyczy? Uroda życia wycofała czołgi z jego prostokątnego cesarstwa. Mniej niż nikt dla gablot wiszących na ścianach pałacu duszy.
16.
Na czym polega jego egzystencja?
Zaprawdę, powiadam wam.
Na polu chwały.
17.
Jego imię zapisano w księdze rozpaczy. Zjadł zakazany owoc z drzewa nicości.
18.
Wiesz, że trzeba go jakoś uratować. Ale czy jest to w ludzkiej mocy? Jak mu pomóc? Któż na Boga wyprostuje garb czytelnika...?! W końcu czytanie jest sumą tego, co niebezpieczne dla zdrowia. Jedyne, co naprawdę możesz dla niego uczynić, to wykopać mu grób.
Przecież tkwiąc z taką uporczywością w jednym i tym samym miejscu, czytelnik objawia własnemu ciału jego nieuchronną przyszłość.
Czytać: powiadamiać śmierć, że jesteś gotów na jej ugoszczenie.
19.
Od jak dawna już czyta? Nie jest to pytanie postawione właściwie. Czas to choroba, która przechodzi z czasem. To rumak przyprzężony do braku rydwanu.
A więc jest to stworzenie bytujące w stanie niezmąconego zachwytu. Tkwi nieruchomo w jednej pozycji, niczym skała obmywana rwącą strugą przemijających pokoleń. W tym położeniu prędzej albo później czytelnik musi zacząć dzielić utrapienia wszystkich kamieni. Porasta mchem od północnej strony, na jego ciemieniu ptaki wiją sobie gniazda.
Kiedyś przyjdzie rudobrody kamieniarz i wyrzeźbi z niego nowego, całkiem innego czytelnika.
20.
Czytanie jest stanem miłosnym. Stanem miłosnym i czynnością miłosną. Czytelnik idealny powinien w zupełności podzielać pogląd Susan Sontag: w kontaktach ze sztuką niezbędna jest przymieszka erotyzmu. Bez namiętności nie warto czytać.
Tu jednak pojawia się problem. Bylibyśmy w błędzie sądząc, że czytanie – ten kataleptyczny eksperyment – stanowi konsekwencję wolnego wyboru. Wezmę na kredyt nieco bezruchu, powiada czytający. Nie trzeba tego szukać za siódmą górą. Czytający mówi: pożyczę od trupa, którym kiedyś będę. Czym w końcu jest kredyt, jeśli nie wymianą potencjałów i ciosów między dzisiejszym oraz przyszłym człowiekiem? Bez obaw, powiada czytający. Ten bank posiada nieskończone zasoby stuporu. A choćbym nawet miał zwrócić pożyczkę w przyszłym życiu, co mi tam...! Będę sobie duszą czyśćcową z zespołem nadpobudliwości ruchowej!
Otóż nie jest to proste. Czegoś takiego nie czyni się ciału.
Prędzej czy później zapalony czytelnik pada ofiarą swojej pasji. Doprowadza do zaniku umiejętności czynienia czegokolwiek innego poza czytaniem wciąż nowych i nowych książek.
Czytanie nie jest rezultatem decyzji intelektualnej, suwerennej i podlegającej prawu substytucji, to znaczy takiej, która w każdej chwili może być zastąpiona decyzją wykonania jakiejkolwiek innej czynności. Pewnego dnia czytelnik budzi się ze snu i nie może już powiedzieć: poczytam sobie albo uczynię coś innego. Może tylko rzec: poczytam sobie to albo tamto.
Czytanie książek (bardziej niż na przykład oglądanie filmów lub słuchanie muzyki, które to czynności – wyjąwszy ryzykowne próby Warhola i Wagnera – bywają na ogół powściągliwszymi uzurpatorami naszego czasu) wydaje się czerpać soki żywotne z gleby ludzkich popędów.
Autor stroi się w szaty dobrodusznego kusiciela. Oto napisałem książkę, powiada. Spłodziłem tę jasną rzecz, rzecz jasna, dla czytelnika, wyjaśnia autor (w rzeczy samej nie ma co do tego jasności). Będę najszczęśliwszym z mieszkańców tego globu, powiada dalej autor, jeśli to dziecię mej duszy, której nieobce są mroczne uroki i uroczne mroki melancholii, wleje nieco otuchy w serca czytających.
Nic podobnego! To jedno wielkie oszustwo! Jedno cyniczne uwodzenie! Książek nie pisze się dla czytelnika! Żadna książka nie została napisana dla czytelnika! Książek nie pisze się również dla autora. Nie mają one na celu zaspokojenia jego głębinowych instynktów, o czym zdają się zapewniać psychoanalityczne teorie literatury. Książek w ogóle nie pisze się dla, książki pisze się przeciw! Książki pisze się przeciw czytelnikowi! Chodzi o to, żeby zamknąć czytającego w klatce jego własnych namiętności. Wykluczyć z grona dzielących się darami i łupami realnego świata.
Oto jedyny sens i cel książek.
21.
Czytanie jest zatem stanem afektywnym i czynnością miłosną. Czytelnik idealny winien o tym wiedzieć.
Co do naszego czytelnika, to nie ma wątpliwości. Mamy przed sobą skończony ideał. Jego stosunek do czytanych książek jest nieskazitelnie płciowy.
Nie szuka sensu między rozwartymi udami okładek. Sens jest mu obojętny, a przy tym – stanowczo zbyt mało sensualny, niżby wskazywała na to jego nazwa. Za mało zmysłowy, ażeby mógł przyprawić o utratę zmysłów.
Obowiązującą rutyną jest prześmiewanie tych, co grzebią w księgach – bo to w końcu sowi naród, plemię zapomniane przez świat i zapominające o świecie. Jak można wierzyć jajogłowym molom książkowym, obłapiaczom skal logarytmicznych, kontrabasów i pędzli? Wygasłe gwiazdy, sądzimy. Zimne, martwe, puste.
Otóż domniemanie to tak się ma do prawdy, jak hiena do higieny. Czytelnik to ogier i ogień, acz w cuglach l'amour courtoise. Eksplodujący do wewnątrz wulkan namiętności.
Czyta? Wcale nie czyta. Pierdoli.
Takie uduchowione rżniątko. Erudycyjny numerek. Intelektualna obłapka.
On i książka. Starzy dobrzy znajomi w potrzebie. Zawsze gotowi obdarzyć się sobą. Wiedzą dokładnie, czego im potrzeba. Wyjebią się spokojnie, z małżeńską wprawą. Ani jednego zbytecznego skurczu.
Nie wiadomo, czy w świecie jest coś lepszego niż jebanie. Nie wiadomo, czy jebanie w ogóle jest w świecie.
Ulubione pozycje czytelnika: od tylca (czyli od spisu treści). Na stojaka (w księgarni). Na jeźdźca Apokalipsy (tę pozycję pozostawiamy imaginacji Czytelnika).
Jest jeszcze pozycja wydawnicza i katalogowa, znawcy życia płciowego czytelnika twierdzą jednak, że nie przyczyniają się one do urozmaicenia pożycia.
22.
Nieopisane rozkosze? Najwyższe rozkosze to te opisane.
23.
Czy wierzy w to, co napisano w książkach? Mało powiedziane. W jego oczach wszystko staje się prawdą.
24.
Ale powróćmy raz jeszcze do zmarłych. Ci ludzie, przy właściwej swej kondycji entuzjastycznej bezczynności, przynajmniej znajdują się w jakimś położeniu. Niechaj tylko któryś z nich się poruszy, natychmiast wśród pospólstwa podnosi się wrzawa. Inaczej jest z czytelnikiem. To taki trup, którego opinia publiczna obchodzi szerokim łukiem.
On i księga dzielą ze sobą obsesję utraconych rajów. Śniący się królowie przynoszą mu dary: złoto nieobecności, kadzidło rozpaczy, mirrę kursywy. Świat tymczasem nurtuje powódź w Bangladeszu, pięcioraczki z Bilbao i zgoła zabobonne załamanie Giełdy, która była, być może, hurtownią wiary w dobroduszną Opatrzność dla ojca rodziny z rewolwerem przy skroni. W jakimś ogródku chłopcy grają w piłkę. W jakimś gaju oliwnym czyha przyczajona żandarmeria pustki. Czytelnik czyta. Jego świat jest utkany z nieistotnych szczegółów.
Co czyta? Nieważne. Żadnej wiedzy nie ma.
Jemu to nie przeszkadza. Chciałby choćby żadnej.
25.
Z mądrości świata szczególnie upodobał sobie gatunek nomadyczny. Nie sprawia mu różnicy, co czyta: przekarmione tomiszcze czy cyrkowy afisz. Jest to pewien rodzaj duchowej rozpusty: spośród wielu prawd wybrać akurat wszystkie. Myśli czytelnika nabierają przez to wyrazu dziecinnej swawoli i nieokiełznanej dzikości. Uznają go w konsekwencji za wyzutego ze wszelkiej powagi. Ale któż mi powie, że igrając z mądrością, nie obmyślamy jednocześnie jakiegoś świata?
Mówią o nim: pozjadał wszystkie rozumy. Jest to określenie dojmująco nieprecyzyjne. Nie tylko pozjadał, ale także strawił.
Strawiwszy zaś – zwrócił glebie.
26.
Nie pamięta już, w której z licznych Ksiąg przeczytał Prawdę. Było to bardzo dawno temu. Z tamtego wydarzenia zachował niejasne wspomnienie błyskawicy. Pękły wszystkie morza i wszystkie kamienie. Biała flaga łopotała na transzejach Nieba.
Niczego, co by można opatrzyć przypisem.
Pamięta wielką literę na początku zdania, owalny kontur czcionki i jeszcze to, że Prawda była gorzka w smaku. Ale, ale... Czy był tam cudzysłów? Czy tylko kursywa?
27.
Ktoś pogrążony bez reszty w lekturze wie, że ocalić duszę można, pozostając przy zdrowych zmysłach. Naprawdę można przeżyć, żyjąc.
Aby tego dokonać, wystarczy wyżarzyć duchowe żądze w tyglu rzetelnego nieróbstwa. Najlepszym środkiem dla osiągnięcia tego celu jest codzienna lektura jednej i tej samej litery. W takiej księdze najłatwiej odzyskać wszystko, co się i tak posiada. I jeszcze dowiedzieć się, że odzyskać utracone nie jest żadnym wyczynem.
28.
Czytanie, bardziej jeszcze niż pisanie, jest czynnością głębinową, tajemną i – cóż tu wiele gadać – podejrzaną jak sto wiatraków obracających się złowróżbnie na skraju dzikiego pola w czas głodu i zarazy. Owo zgrabne porównanie wypożyczyłem od Borysa Pasternaka. I jakkolwiek Pasternak miał tu na myśli „czystą istotę poezji”, a w szczególności to, że najprawdziwiej udanej, a równocześnie jedynej skutecznej poezji nie sposób obsadzić w roli koła zębatego pracującego w teleologicznej maszynerii sensów oraz celów, albowiem każdy udany i skuteczny wiersz jest zarazem najradykalniejszym gestem sprzeciwu wobec ujmowania ludzkiego losu w kategoriach sensu i celu – obraz rosyjskiego autora daje się z powodzeniem zastosować w odniesieniu do krytyki użyteczności czytania. Żarna lektury usiłują uczynić mąkę z samego wiatru. Gdybyśmy wyposażyli książkę w zmysł wzroku, miałaby ona wszelkie dane, aby posądzić wpatrującego się w nią człowieka o skrajne lekkoduchostwo.
Zazwyczaj oglądamy czytelników z bezpiecznego dystansu. Czytającemu się nie przeszkadza. Tak brzmi koronna reguła niepisanej instrukcji obsługi czytelnika. W domu osoby sycącej się miazmatami lektury należy przemykać się na palcach. Ten suchy koncentrat duchowości, jakim jest książka, wymaga od czytającego najwyższego skupienia umysłu. Istoty rozkoszujące się drukowaną mądrością uznajemy za pogrążone w kontemplacji. Lektura, o ile ma ona za przedmiot coś przyzwoitego, przystojnego i bogobojnego, bywa nawet zaliczana do ćwiczeń duchowych. Jest to jeden z perspektywicznych przesądów.
Gdybyśmy podkradli się znienacka i przyjrzeli twarzy czytającej istoty z takiej odległości, z jakiej widziałaby ją otwarta książka, gdyby książka widziała, ukazałby się nam widok zgoła zatrważający. W obliczu czytelnika próżno byłoby szukać troskliwej baczności chirurga bądź też panicznej koncentracji astronoma, który, mając za jedyne podparcie okular teleskopu, balansuje na krawędzi najgłębszej ze wszystkich przepaści.
Jeszcze jedna przewrotność stanu lektury. Oto furiat z niezdrowymi wypiekami na policzkach, które przywodzą na myśl zapalczywość kata na dorobku lub niepewność debiutującego złodzieja. Szaleniec o chaotycznie rozbieganym wzroku, wypatrujący tylko, komu by tu wrazić szpony w gardziel.
Bestia!
29.
Jego obsesja to książka bez końca. Świat stworzony ze słów. Czytamy w tej książce następującą historię:
Adam płodzi Kaina. Kain płodzi Henocha. Budują pierwsze miasto, zarzynają pierwszą owcę.
Zacznijmy od linii papilarnych Adama. To kłębowisko wąwozów, jedne w swoim gatunku, a więc gatunku pozbawione, nie może zostać wydane na łup zapomnienia. Poświęcimy temu zagadnieniu odrębną rozprawę. Zanim to jednak uczynimy, przyjrzyjmy się pierwszemu zdaniu naszej opowieści: „Adam płodzi Kaina”. Oto litera „A”. Jeśli weźmiemy do ręki lupę, ujrzymy, że czcionka jest pozbawiona szeryfu przy prawej nóżce. Jakiś brud w matrycy? Czy farba zbyt gęsta? Gdy sięgniemy do wiedzy historycznej, dowiemy się, że w roku wydania naszej książki ceny ołowiu na rynkach światowych zwyżkowały niemiłosiernie za przyczyną strajków w śląskich kopalniach. Nie mogło to nie wpłynąć na jakość kruszcu. Czcionka „d” ma wyraźnie niedolaną obręcz. Ale nie rozpraszajmy się: wróćmy do przedmiotu naszych studiów, do litery „A”. Istnieje pewna żydowska legenda: wszystkie litery stają przed obliczem Pana. Spierają się o to, której z nich przystoi zacząć Księgę. „B” mówi: „Ja! To jasne, najjaśniejsze, że ja! Ja jestem druga w alfabecie, a przecież wiadomo, że drudzy są bardziej pierwsi niźli sami pierwsi. Proszę zwrócić uwagę: »A« i »B« – to już cały Alfabet. Wszystkie inne litery zostały dodane przez późniejszy komentarz...”
I tak dalej.
30.
Cóż tam sobie myśli, w skrytości ducha, o nocnym zwierzęciu, które odcisnęło na kartce papieru zwinne tropy liter? Byłbyś hipokrytą, autorze, gdybyś nazwał go bliźnim. A przecież w waszych żyłach płynie ta sama nieobecność krwi. Jesteście dla siebie unicestwieni.
Sprawia wrażenie kogoś, kto nie zdążył na czas. To autorzy wyżerają najlepsze kęsy prawd i opowieści. Czytelnik wylizuje resztki z dna egzystencji. Jest bytem pośmiertnym. Jest pomnikiem żarliwej nieobecności.
A jednak pragnienie zemsty nie jest mu obce. Z drugiej strony szczytu fascynacji zieje otwarta przepaść zawiści. Jeden fałszywy krok – i czytelnik staje się autorem.
____________________________________________________
Wybrane zagadnienia bibliograficzne
Po dłuższym namyśle doszedłem do wniosku, że budowanie jakiejkolwiek listy referencji lekturowych w odniesieniu do Aforyzmów byłoby ze strony autora strzałem we własną piętę.
Czy istnieje sposób na odwołanie bibliograficzne do czystej egzystencji?
Mam co do tego poważne wątpliwości.
A gdzież tu rok wydania?
Gdzie autor...?!
To się nie uda.
Idealna książka powinna co kilkanaście stron zachęcać czytelnika do wykonania niezbędnych czynności fizjologicznych. Co kilkaset natomiast – zalecać swemu konsumentowi zmianę bielizny. Taka powinna być idealna książka.
Fragment książki Była sobie książka. Eseje, mającej się ukazać nakładem Instytutu Mikołowskiego.
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
dnia 17.11.2011 11:59
Te aforyzmy można przyjąć , ale trochę odbiegają od czytelnictwa i nadrzędnej roli , jaką spełnia .
" Czytanie jest sztuką samotności "- tak ,zgadzam się . Jednak bym polemizowała ze stwierdzeniem , że jest sztuką gaśnięcia . Przecież ktoś , kto dużo czyta,to się rozwija , wzbogaca swój wewnętrzny świat . Uprzyjemnia chwile miłą lekturą , lepiej się wysławia , robi coraz mniej błędów ortograficznych i stylistycznych .Dzięki poezji więcej rozumie, gdyż wnika w strefy liryki , głęboko i czuje ten świat dotkliwie , bez znieczulenia .Rozkłada na czynniki pierwsze swoje przemyślenia , budzi emocje na różnych stopniach wrażliwości . Jest wiele pozytywnych aspektów czytelnictwa, jak i samego pisania .
Czyta się z różnych pobudek,głównie dla przyjemności , ale nie tylko ... oczywiście niektórzy czytają też nałogowo , ale komu to szkodzi ? ?? Przesadą i nieprawdą , według mnie jest stwierdzenie , że dla czytelnika "jedyne co możesz uczynić , to "wykopać mu
grób ".
Kiedyś więcej się czytało ... Dziś w dobie postępu internet wyprzedził potrzeby czytelnicze , mamy eboki i inne udogodnienia,
Lektura jest jeszcze bliżej , a jednocześnie daleko ...
Ale nic nie zastąpi miłości do książki .Bezpośrednie z nią obcowanie , daje czytelnikowi wielką radość czytania.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników |
|
|
|
|
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
|
Pajacyk |
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Aktualności |
|
|
Użytkownicy |
|
|
Gości Online: 23
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanych Użytkowników: 6 439
Nieaktywowani Użytkownicy: 0
Najnowszy Użytkownik: chimi
|
|
|
|
|
|