zbito ze sobą kilka desek, odgrodzono nimi pola, miejsca wypasu
bydła, domy, ziemie. i cały ten świat zamieniał się w wierzbę,
kurczył i miął. przyszliśmy zobaczyć pierwszy, jasny wschód
w jednym swetrze. czarnym punkcie zbiegu naszych rąk i brzuchów.
we mgle była droga, w mgłę odchodziliśmy jak w płacz sąsiadki,
która boi się ciemności, głaszcze meble; gryzie dłonie.
a jej ubrania mają zapach rzeczy niepewnych. rozpuszczonych
w mleku masła i kostek cukru, jak sąd ostateczny. za kilka lat
się skurczy i zemnie. jesteśmy tą starą kobietą, kochany.
i nie przyjdzie taka noc, która nas rozerwie. pozostaną siwe włosy
w miednicy, w białych otokach mydła jak księżyc,
jak wschód słońca na poduszce nasza ślina. wczesne wiersze,
które nazrywaliśmy do kieszeni na drogę, zgniecione
i sepleniące.
|