Przepraszam, że się spóźniłam - powiedziała, przesuwając się przez drzwi. Wydawały się
zamykać za nią same. Zatrzymałam się po truskawki. Zbierz sobie sam. Jej ręce były
puste, ale krwistoczerwone plamy jaśniały na końcach palców,
zapach truskawek unosił się w nocnym powietrzu, osiadając w moim pokoju, delikatna
cukrowa woń, przyklejająca język do warg, promień słońca w zimie. Przyniosła mi truskawki.
Ich lato dotknęło nas oboje.
Nie mogę zostać długo. Muszę wracać. Iść dalej. Znajome słowa, ich litania zawisła między
nami.Po prostu przechodzę obok; lub przez. Jej twarz, pochylona ku ognisku, chwyciła
blask i rozbłysła, znów była prawie dziewczyną.
Wpadłam tylko powiedzieć cześć... żegnaj. Małe dłonie ku małym płomieniom, uśmiechnęła się,
jej wzrok bardzo odległy. Z miejsca, w którym stałem, miałem wrażenie, że mogę przez nią
przejrzeć do ognia, tak jasno promieniowała.
Nie parz herbaty. Usiądźmy i porozmawiajmy. Tak dawno tego nie robiliśmy". Ma rację,
na pewno, ale cóż pozostaje prócz milczenia, od którego nie możemy uciec, gdy staliśmy się
innymi niż byliśmy? Trzymała to milczenie lekko,
jakby w dłoniach, jakby i ono również mogło się rozpaść. Nieważne, co powiesz. Po prostu
mów. Język utknął mi w gardle. A ona nie może czekać, bo się rozpływa, drży w blasku ognia,
przemieniając w powietrze.
Powiedzieli mi później, że jej śmierć była łatwa, spokojne odejście. Że leżała tam
z uśmiechem, cielesna powłoka lat rozpłynęła się niczym pajęczyny, znów była prawie
dziewczyną. Potem znów przyszła mnie odwiedzić,
znów przyniosła truskawki.
Dodane przez RCN
dnia 01.09.2024 23:29 ˇ
1 Komentarzy ·
142 Czytań ·
|