Biała kartka. Jeśli się jej przyjrzę, wymyślę
człowieka. Mojego wzrostu i
postury. Stanie obok i powie: Spójrz,
deszcz spływa szerokim strumieniem ze spadzistości dachu. Czerwieni dachówek.
Powietrze wokół nas jest jednakowo ciężkie, nie musisz
stawać na palcach by zauważyć, że nawet
kiedy mówię, rzeczywistość pozostaje niezmienna.
Świat odradzał się wiele razy. Zmieniał
odcienie i konsystencje. Najpierw była piana, biała i
lekka. Wiatr rozwiewał ją jak włosy, nad brzegiem
oceanu. Krzykliwe ptaki roznosiły źdźbła traw i nasiona na pobliskie klify, wijąc gniazda.
Skały twardniały przez lata, aż do wybuchu.
Potem przyszła woda. Zmyła wszystko. Zmazała grzechy,
zatapiając każde westchnienie.
Znów mieliśmy się narodzić. Napisać od nowa. Malowano nam stopy. Z trudem próbowałam oddychać. Nikt nie wiedział
dlaczego.
Jak to się stało, że wciąż żyję.
Jest w pół do ósmej. Wydaję ostatnie tchnienie, ledwo słyszalny jęk. Drży całe ciało. Drętwieję. Szumi i huczy w głowie. Niczego nie rozumiem. Zamykam oczy.
Odchodzę.
m. luque-kurcz
Dodane przez no_name
dnia 29.04.2018 18:18 ˇ
12 Komentarzy ·
812 Czytań ·
|