Dobrnąłeś, Sokratesie milczący, czołgając się wśród nie swoich myśli, nie swoich słów.
A teraz strącasz złudzenia jak natrętne przecinki, licząc wschody i zachody słońca.
Przeczekać czas. O tak.
Po drodze upaprać się w drugiej osobie liczby niewiadomej i patrzeć z ukrycia jak dzieci gubią fony, jak odkleja się naskórek, jak oczy matowieją z każdym przeżytym dniem.
Studnie te same, S.; brudne i głuche. Tylko odbicia krzywią się jakoś mocniej.
Tak oto staliśmy się, ja - twoją udręką, ty - moim słowem, za które płacimy w zamknięciu.
Myślisz, że lato, że zmieni, potrząśnie, przeleci i opadnie? Ty, który twarzom przyklejasz twarze?
Który rośniesz wszerz z każdym wdechem sapiącego powietrza?
Oddaj, co zabrałeś, zanim przeminiesz, stojąc.
Dodane przez Bernadetta33
dnia 25.07.2016 13:59 ˇ
18 Komentarzy ·
1115 Czytań ·
|