Bije zegar w ciemnej knajpie, pierwszy raz z dwunastu
Siedzę w kącie, na Nią patrzę. I choć mnie nie widzi
Jak na drobne się zamienia myślę sobie właśnie
Chyba się nie wstydzi
Bije drugi raz. I trzeci. Coś mi w środku pęka
Cienie tańczą spod jej nóg, a w kakofonii szału
Obserwuję szczęście i beztroski ubaw czując
Umieram pomału
I wlewa się do jaźni armada pożądania
Czwarty, piąty gong przerywa moje podniecenie
Najpierw głosy, potem szept, smak krwi mnie w ustach trzeźwi
Już tańczy na scenie
Sześć i siedem targa mną, gdy płynę rzeką gniewu
Rzucam w toń wspomnienia i obrazy jej nagości
Syczę z bólu cały, krzyczę gdy mi gra na nosie
Dziewięć. Wcześniej osiem.
Jej pocałunek jak zniszczona kartka papieru
Degraduje do nicości miast utworzyć wielu
Jak ślepy widz w niemym teatrze rzucam marzenia
Dziesięć słychać a jedenaście nie ma.
Dwanaście tez już nie słyszę
Poddałem się, bo nie sposób opisać ciszę.
|