Gdy jodłę starą miał ścinać na domek letni tych z miasta
Przypomniał sobie te lata, gdy w górach razem z nią wzrastał
Położył ręce na korze, jakby chciał serca czuć bicie
Może tak właśnie przepraszał za odebranie jej życia
Zdjął czapkę, głowę pochylił, ale już dłużej nie zwlekał
Drzewo też miejsce ma swoje, lecz musi słuchać człowieka
Gdy piła z wyciem, jazgotem, dzieliła słoje powoli
Czuł, jak głęboko, w korzeniach, coś drży i tak bardzo boli
Runęła jodła podcięta, jęknęła skalista ziemia
Świat ucichł na oka mgnienie, tak jakby zdumiony oniemiał
A potem ptaki frunęły, uciekła spłoszona łania
Drwal przerwał pracę i usiadł, i zabrał się do śniadania.
Przy drodze stanął samochód, błyszczący lakier i chromy
Pomyślał drwal, że wart tyle, co jego dwa lub trzy domy
Wysiadło dwóch, wąskie spodnie, łańcuszki, złote kolczyki
Włosy na żelu, niezdarni, egzaltowane głosiki
Drwal kromkę chleba przełamał, połowę schował na potem
Musi dziś jeszcze, przed nocą, zakończyć swoją robotę
Gdy odjechały już autem cudaczne, mdławe pajace
Wstał, wziął narzędzia krzyż znacząc, splunął i wrócił do pracy.
Dodane przez Jacek V
dnia 05.12.2014 19:34 ˇ
12 Komentarzy ·
675 Czytań ·
|