|
               "piosenka nie całkiem letnia"
Pewnego dnia w mieście X poranek blady zbudził mnie
trawę czesały z pasją psy, ktoś pewnie wdepnie, jego pech
poranek zwykły w mieście X, jakie bywają w innych miastach
w lustrze poczciwy całkiem pysk, i włos co bujnie go porasta
poranek zwykły w mieście X, choć na zegarze jedenasta
postanowiłem zatem wyjść, pobudzić wenę, sprawa jasna
za jakąś kawą, fajką, prasą, choć może prasa zbędna rzecz
zatem już płynę z ludzka masą, do centrum miasta, w kilka miejsc
za szybą mała jest kawiarnia, zamawiam czarną i bez cukru
choć jest niewielka za to gwarna, więc się wymykam powolutku
i gdy już chwytać mam za klamkę, przymierzam się by oddać skok
poznaję w progu koleżankę, Halinę Z., zwyczajnie szok
już nie wiem sam ile to będzie, już nie wiem który to jest rok
ja wtedy grałem w szkolnym bandzie, a ona włosy miała w kok
ktoś ją przedstawił po koncercie, sprawy chwyciły zwykły tok
na studia zdała do Poznania, architektury zgłębiać treść
ja nie znalazłem powołania, miesiąc pisałem, piłem sześć
i w końcu przyszło do rozstania, nadeszły święta, w liście wieść
ona czym prędzej chce spotkania, że chciałaby się spotkać gdzieś
w parku padają krótkie zdania, ona mi pa, a ja jej cześć
nic nie zostało mi z kochania, nie ma co dalej o tym pleść
więc patrzy teraz nieruchomo, w nienaturalnym wykrzywieniu
że chwilę waha się rzekomo, że nie poznaje w roztargnieniu
i choć wyglądam dość znajomo, to nie kojarzy w sumie czemu
aby po chwili w oka mgnieniu, jak orgazm udać ciężki szok
wykrzyczeć do mnie przyjacielu, wykrzyczeć do mnie Oh My Gosh
i żebym nie miał do niej żalu, że czas podstępny jest jak wąż
że przyleciała z Montrealu, że jakieś dzieci, chirurg, mąż
że nie poznaje teraz kraju i że tęskniła za nim wciąż
że obdzwoniła gro znajomych, że po rodzicach stoi dom
że wpadła na wspaniały pomysł, żeby się spotkać, zrobić coś
choć w telefonie brak połączeń, i staram się zachować twarz
niespodziewanie mówi do mnie, żebym zahaczył jak mam czas
a w sumie czeka już taksówka, podskoczyć musi tu i tam
więc może wsiądę, będzie smutna, jak nie zostanę sam na sam
spojrzałem na taryfę obok, szofer stał, palił, spory gość
choć splot wydarzeń wróżył kłopot, nie głupim jest by zrobić coś
powiedz mi proszę co u Ciebie, czy ty to stary dobry ty?
powiedz jak Ci się w życiu wiedzie? ja na to lekki kryjąc wstyd
że nie ma o czym opowiadać, że kawalerka luz i blues
że bardzo chciałbym żyć z pisania, ale wydawca ma zły gust
że z kobietami prócz sypiania, nic chyba mnie nie łączy już
że mógłbym rzucić to od zaraz, choć w sumie nie wiem czy bym mógł
tych kilka godzin jak sekundy, sierpniowo - weekendowy wir
za ogon chwytam się kolumny, przed domem zgiełk, dyskusje, pył
drzwi skrzypią niczym wieko trumny, wchodzimy, nie zostaje nikt
wewnątrz alkohol, fajki, duszno, na schodach siedzi kilka par
rozmowa toczy się dość luźno, co chwila ktoś sprzedaje żart
w lewej dłoni mam butelkę, drugą się staram chwycić pion
gdy słyszę słowa, wolne, miękkie, zapraszające chodźmy stąd
w łazience ściągam jej sukienkę, w głowie mi huczy, miasto, noc
chcę aby znikły myśli wszelkie, znikają, zatem trudno, sztos
na nitce światła wisi wzrok, dudnienie, tramwaj, co za ból
i nawet mały robiąc krok, cierpienie, świst, na ranę sól
i każdy obraz skacze w bok, i każda rzecz złamana w pół
Boże gdzie jesteś, widzisz to? jakem lubieżnik, świntuch, żul
i minął kwartał może więcej, chłodny poranek, dzwoni ktoś
sięgam czym prędzej, słyszę halo, bez trudu rozpoznaję głos
nie wiem jak mogło, lecz się stało, zostaniesz ojcem, grom i cios
i gdyby tego było mało, sekundę zanim miałem wyjść
pukanie do drzwi, a w drzwiach chirurg, co bez litości wali w ryj
Dodane przez patron
dnia 23.07.2014 12:54 ˇ
7 Komentarzy ·
857 Czytań ·
|
|