przezwyciężam coraz częściej pewną pokusę...
wciąż jednak
zmuszam siebie
zwlec się
a sprawa przychodzi z trudem
jakkolwiek banalnie to zabrzmi:
poniedziałki są mordercze
zanim jeszcze wstanę
wyliczam czynności
zadania dnia który właśnie nadszedł
taśma produkcyjna wciąga mnie w zawiłą maszynę tygodnia pełnego wyzwań ograniczeń obciążeń
a nawet nie postawiłem stopy na zimnej klęsce podłogi
natychmiast tracę zapał do automatyzmów
na przekór woli chęci wolności wewnętrznej godności oportunista we mnie mruczy: weź się w garść chłopie
o poranku poniedziałkowy!
zamarzyłem podryfować i zastygnąć w białej pościeli
ukryć się zbiec cokolwiek
ostatni dzwonek aby wstać i się nie spóźnić do
przegrywam
zrywam się z łóżka i wnikam w nowy-stary temat miasta
kiedyś się postawię i nie wstanę
będzie to zapewne świt mojej śmierci
|