wyśniłam ten sen do krwi, do najgłębszych wydechów,
zbielałych jak lodowiec kostek. och, mogę wypić
bajkał, zdrapać zębami szron z syberyjskich jabłek.
tylko cóż z tego, skoro tak przejmująco marznę?
sypiam w niedźwiedzim brzuchu, rodzę się każdej nocy
inna, gdzieś indziej, wyżej. zlizuję z siebie resztki
matki, potem się toczę poprzez pozorną jawę,
i kąsam futro z żalu za pogubionym latem.
brudzę co wieczór język sokiem przywiędłych jagód
jakbym piła atrament z upalnych widokówek.
wtedy najbardziej łudzi to miękkie migotanie
firnu. skaczę - upadam. speszona idę dalej.
staczam się z mapy - niżej, na południe. do miejsc, gdzie
łatwiej o trochę słońca, nie trzeba wciąż przebierać
nogami, chuchać w dłonie, więc zgniatam karłowate
drzewa, porosty. spływam leną, tonę. raptem.
tli się jakaś przyjemność w tym, jakże cichym, dryfie,
przypływach i bezwpływie, tonięciu w czułym mule,
jestem zielona, jak on, byłam taka i dawniej.
tylko cóż z tego, skoro tak przejmująco marznę?
Dodane przez Miranda Noname
dnia 11.05.2012 13:56 ˇ
10 Komentarzy ·
1119 Czytań ·
|