|
Jesień według tradycji, szara, nieistotna,
Wciskam uszy w kołnierz, chmura cięgnie słotna,
Sentencję skąpą rzucam do bytu stwórczego:
"Pogodę dałeś marną, nastrój do niczego".
Przed siebie, ot codzienność, rutyna miastowa,
Bezmyślna za zakrętem ścieżka osiedlowa,
Kierunki podświadome, kroki wyuczone,
Nogi niosą w jedną, myśl w drugą stronę.
Przerzedniały obłoki, co wśród nich się chowa
Oderwana od "teraz", nasycona głowa,
Straciły na wartości, prysnęły marzenia,
Rozmyły się obrazy od nowego tchnienia
Wiatru. O słodka bryzo! Niesiesz zatracenie!
Stopy w ziemię wrosły wspomnienia korzeniem,
Głęboką pajęczyną, jakby pod modrzewiem,
Wnikają znowu głębiej wzmagane powiewem.
Ach! Jakaż moc podstępna, niepojęta siła,
Kończyny przed się mknące nagle utwierdziła.
Świadomym bodźcem zmysłu, pomimo że słota,
Zmieniła mnie w rzeźbę, na wzór żony Lota.
Musiał minąć ułamek sekundy, bym zwojem
podczaszkowym wychwycił, dlaczego tak stoję.
Impuls dzwonu potęgą zabrzmiał pod kopułą,
Poznały wtenczas myśli, że nozdrza smakują
Zapach, co się zaplątał wśród wiatrowej ławy,
Dalej wszedł w komory - równoległe nawy,
By wypełnić przestrzenie półkulą zwieńczone,
Odbudował świątynię tęsknoty minionej!
Wargi lekko zadrżały, dreszcz przeszedł przez członki,
Jesieni! Jakaś... piękna! W tobie początki!
Wtenczas drzewo nadziei, mimo pory roku,
Zielony liść zrzuciło, wiatr go poniósł wokół
Nas... Nieśmiałe spojrzenie i muśnięcia dłoni,
Pamiętam, czy ty także? Skroń dotknęła skroni,
I lekko nachylony pierwszy raz zwarzyłem,
Poczuwszy woń twej skóry, że dotąd nie żyłem.
Doskonały to perfum, znak zauroczenia,
Był częścią pocałunków, tęsknych "Do widzenia".
Ilekroć mnie odnalazł, tylekroć też wzruszał,
Na wspomnienie wspólnego Pana Tadeusza.
Błędnym wzrokiem więc wodzę, patrzę skąd powiało.
W miastowym ferworze trudno się poznało,
Z której świata strony lecisz w swej mocy,
Rozeznałem cię wreszcie oddechu północy.
Tak! Piękna, upragniona, czy wyszłaś na ganek?
Czy stanęłaś w oknie zdobnym w firanę,
Chwilę tylko otwartym, by wiatr chłodnym kosmkiem
Chwyciwszy, poniósł ku mnie nieśmiertelną wiosnę?
Zapach nosem przeszedłszy, wezbrał tuż przy skroni,
Rozpłynął się po ciele błogim czuciem woni,
Dłonie jakby w mrówkach, nogi omdlewają
O nieba! Nozdrza znowu rozkoszy doznają!
Oczy ni to zamknięte, ni patrzą majakiem,
Podążyły już dawno do tej furtki szlakiem,
Co otwarta na oścież wita stale gościa,
Tak mile widzianego, jak swego, we włościach.
Cały wchodzę w stany gdzie nie ma ważkości,
Bo jeden tylko zapach wlał tyle czułości,
Uniesień, tkliwych wspomnień i na serce miodu,
Ile zaznać zdołałem przez lata za młodu.
Serce w ogniu stoi, krew burzy przedsionki,
Spłonęły białym blaskiem zrutyniałe szczątki,
Wśród żaru, z popiołu urasta skrzydlata
Gołębica bez skazy - żyć będzie przez lata.
Z wolna prawa ręka odzyskuje władze,
Unoszę ją do czoła, po czym włosy gładzę
Ruchem płynnym, kierując ku górze też lico,
Do chwili, aż się zetkną dłoń z potylicą.
Błękitny skrawek nieba przepuścił dwie smugi,
Wprost na mnie padła pierwsza, druga w świat długi,
Pod furtkę, pod to okno, gdzie jak dotąd wierzę,
Przy szarudze i wietrze rozwarłaś ościeże.
Przeniknąwszy jestestwo, odpływasz powoli,
Zostawiasz wewnątrz spokój, może los pozwoli
Jeszcze raz cię przeżywać, smakować od nowa,
Ulotnaś jak kadzidło rozkoszy zmysłowa.
Kolejny podmuch dotknął policzka nagiego,
Nic więcej nie znalazłem prócz wiewu zimnego,
Obumarły podziemne pędy, co związały
Wraz z podłożem stopy, nogi odrętwiałe.
Zaraz próbę podjąłem wykonania kroku,
Z dozą niepewności, jak chory, gdy wokół
Otoczony tłumami, które oglądają,
Musi wstać w tej scenie, kiedy chromi wstają.
Przestało być mi spieszno, idę, niezbyt szybko,
A będąc dosyconym, myśl zaplatam gibką,
Ponownie skierowaną do bytu stwórczego:
"Dąłeś już z północy, dmuchnij z drugiego
Bieguna. Niech zawieje ode mnie fortuną,
Leć sokole z wiatrem, wiesz, gdzie złote runo,
Rozpamiętuj i chwytaj każdy piękny moment,
Oddając go kochance, gdy będzie przed domem.
Wyjdź miła z pomieszczeń, spaceruj ogrodem,
Chlapawicą się nie martw, ani złudnym chłodem,
Bo powiewy natchnione nam dzisiaj sprzyjają,
Choć w oczy, to radość do serca wlewają.
Tęsknymi są czułości, pierwsze uniesienia,
Grzeją w środku ciepłym płomykiem wspomnienia,
Urzekają szczególnie wonie zapomniane,
Ich powrót nagły koi myśli skołatane.
Jesień nowym zwyczajem, barwna, tak istotna,
Kręci liśćmi piruet - tancerka zalotna,
Nowe oczy i umysł już nieskrępowany,
Dziękuję dobry wietrze, zrzuciłeś kajdany.
Błogosławię niebiosa, czas, gdy dłoń wystawię,
Nauczony przykładem, że dobrem się zbawię,
Bo z takiej przysługi wracając znużony,
Wyszedłem, gdzie mnie czekał los błogosławiony.
Dodane przez paw
dnia 28.02.2012 21:17 ˇ
8 Komentarzy ·
610 Czytań ·
|
|