Takim jak świtu, wiatru obłożeniem,
korespondencji między mną a Bogiem.
Jest wędrowanie dnia każdego,
Twoje i moje.
Bolących stóp, żar ust spragnionych
podpór kostura z leśnej drogi znaczeń.
Jakim odnaleźć Ciebie mogę Panie?
w tej plątaninie dziwnych przeistoczeń?
Czy mam tyle siły aby przezwyciężyć?
Czy malowaniem ból zamalowany
pozwoli prosto o spokoju marzyć,
czy te marzenia znowu pójdą na nic?
Po co ja jestem, zwykła egzystencja?
Szukanie znaczeń wędrówki po ziemi?
Wszak bycie tu ma coś znaczyć,
czy nam wystarczy być dziećmi Twemi?
Sen nie przychodzi, a oczy płoną,
ból pierś rozrywa jak trwoga dzwonu,
idąc co dnia, do dnia wieczora
czekam na karku mieczu Albionu.
Marnym ja jestem posługa dobroci,
niepotrafiącym żyć oddaniem,
ciągle szukam u innych słabości
wmawiając sobie, że to jest talent.
Klęcząc, oczy swe podnoszę,
zerkając w obraz Twej smutnej twarzy.
Stukając pięścią w pierś swoją,
błagam Cię Boże, niech dobro się zdarzy...
|