Kiedy go opuściła Kundzia, przestał do tyłu się oglądać,
nie patrzył jednak wprost do przodu, jeszcze czasami szukał obok.
Nawet w niedzielę, gdy na sumie, ktoś niespodzianie spadł z ambony,
spoglądał z pod splecionych dłoni, co te w babińcu sądzą o nim.
Nie czuł się jeszcze za bardzo starym, po za tym przez to, co posiadał:
Morgi i las wykopcowany, który swym wiekiem go odmładzał
z dwoma izbami chatkę pod gontem, stajnią, do której wejście od sieni
zabił na głucho zeszłej jesieni, by się z niej zapach w izbach nie plątał.
W kuchni miał piec na cztery chleby, gdzie też z nawyku i bez potrzeby,
od kiedy wyjechali młodzi, rozpalał w piątki wielki ogień,
kładł się wygodnie na szlufanek, czekając aż się palić przestanie,
a kiedy wszystkie iskierki znikną, wybrać i zamknąć do popielnika.
W sobotę rano mydlaną wodą wycierał sadze ze wszystkich świątków,
następnie klękał na podłodze i wcierał w deski aż do skutku.
tylko adapter ze starą płytą, nie odkurzany, nie umyty,
zaciął się znowu na Białym Misiu,
świątek czy piątek, tak samo dzisiaj.
Dodane przez kozienski8
dnia 19.06.2011 05:30 ˇ
13 Komentarzy ·
1180 Czytań ·
|