Pasterz z obrazu Breughla wolałby być kowalem lub cieślą, ale nie ma
ani centymetra powołania, ani grama rewolucji. Tęskni sobie do nieba,
do klimatu śródziemnego, a jego plecy zaczęły się już pochylać.
Z założonymi rękami oczekuje spóźnionego czytelnika (zdarza mu się
wpadać niezapowiedzianym), a on, uważny korespondent z pastwiska,
miałby parę spraw do omówienia:
czy można swój wiersz zaczynać inaczej, od nowa, czy można
przyoblec się w kogoś nieznajomego?
Pastuszek zna abstrakcyjne rzeczowniki, lecz nie ufa im:
jak ten kawałek mięsa ukryty w ustach może opisać
smak śniedzi i kolor skrzepłej krwi?
Po południu dostrzega koślawy kształt liter, które kreślił
na korze drzewa, to jeszcze nic nie znaczy, uczy scyzoryk, to dalej nic.
Pastuszek zasypia pod jabłonką i śni, że w nim właśnie
kroczy jakiś inny pasterz, kowal, a może cieśla, z którym on sam
nie ma nic wspólnego.
|