mężczyzna rodzi się w chwili, w której
pierwszy raz odwzajemnia cios rozjuszonego ojca
z taką siła, że powala go na ziemię.
ale on nigdy mnie nie bił. robiła to ona.
kiedy ojciec pozwala, aby matka biła syna,
stawia wszystko na głowie. bo kim bym się stał
odwzajemniając jej nerwowe ciosy?
zresztą nie musiałem, robiła to za mnie choroba.
duch choroby powalał ją na ziemię i szarpiąc
za wiązki nerwów wyczyniał niebywałe harce
z jej twarzą, rękami i nogami. nawet stephen king
nie wymyślił czegoś, co przeraziłoby mnie bardziej.
brzydziłem się tej niewolniczej satysfakcji.
on stał z boku. upijał się. potem krzyczał, że nas wszystkich
pozabija i zasypiał w przepoconym podkoszulku.
do świtu czaiłem się pod kołdrą nasłuch*jąc
w ciemności skrzypnięcia podłogi pod stopą
nadchodzącego mordercy. jak się urodzić w takiej
konstelacji? od tamtej pory czekam na pierwszy
skurcz. dni uciekają jak dzikie konie ze wzgórza,
jak pijani poeci z krwią ojca wypisaną na pięści;
kobiety rodzą mi dzieci, dzieci rysują mnie na ścianach,
a ja czekam na sposobność, aby wyjść na świat.
ćwiczę pięść, szukam odpowiedniej twarzy. łono
jest wciąż zamknięte, a podłoga coraz głośniej skrzypi.
Dodane przez mars
dnia 05.03.2011 23:05 ˇ
9 Komentarzy ·
990 Czytań ·
|