po równoważni ciszy stąpa niepewność dnia.
krok po kroku. byleby do przodu. ku śmierci.
poprzez rozległe dorzecze i wydeptane chodniki
tli się moja chora wyobraźnia. obok usycha drzewo
z nadmiaru szronu i soli.
mężczyzna z dziecięcym wózkiem sterczy jak stary giaur
pod baobabem ale nie śpiewa. pomarszczona kora drzewa
z kategorią "d" gdzieś błądzi między nawiasami.
nie tak dawno byłby tylko niebieskim ptakiem
z odrąbaną prawą ręką w dniu swoich narodzin.
gdy noc wyjastrzębia ostrość dnia w świetle latarni
z kanałów ulicznych barłogów zatęchłych klatek schodowych
wypełza bywalec codzienności i rytualnego patroszenia sarkofagów
wygrzebując skarby. te małe historie z wyrzuconych fotografii.
w butelkach zamieszkuje przestrzeń z metalicznym dźwiękiem.
trwa niczym chrapliwy koncert bez Armstronga i Elli Fitzgerald.
zza śmietnika jaśnieje krajobraz z dziecięcym wózkiem
bo oto mężczyzna przegrywa wyścig z psem i szczurem.
dostrzegam kontur drzewa wokół którego płoży się liryzm.
przez chwilę nasiąka dreszczem moja wrażliwość pod skórą.
potem już wrasta w omszały kamień.
Dodane przez timbuku
dnia 15.02.2011 10:42 ˇ
7 Komentarzy ·
917 Czytań ·
|