I.
w jaskiniach w growworm i arani mrok
pachnie stęchlizną tropikiem i solą
na plaży
gdy słońce wypływa z dna pacyfiku
kiri te tanawa w barwnych girlandach
śpiewa nad modrym pięknym dunajem
i wesele figara. Jest naga.
dźwiękiem sopranu rozrywa fale.
suszy je na słonym piasku.
a dialog oceanu i rzeki trwa w kropli.
otwieram więc mrok
i słyszę szum miliarda gwiazd naraz.
w sklepieniu podziemnego nieba
stygnie wyrzeźbiona biel stalagmitu.
co właściwie tu robię. nie wiem.
nie jestem grotołazem ani turystką.
nie rozumiem przecież dźwięcznej mowy maorysów.
codziennie zjadam owoce myśląc o przeszłych nielotach.
z ich omszałych kości biorą swój początek małe krzewy kiwi.
wchodzę w mrok jaskini zakrzepłych świtów i nocy.
podziwiam przebiegłość gwiazd wchłaniających
swe ofiary. to światło takie białe.
tężeje jak niegdyś krew w nielotach.
mówią, że tak świecą ogniki świętojańskie.
u nas w noc czerwcową wianki wrzucają do wisły.
tam maoryski palcami wydłubują z ciemności
ogniste kropki fosforu i rtęci. ruchome świetliki.
II.
w warszawie jaskinie są mroczniejsze.
cienie parami wędrują po ścianie.
czasem do nich zaglądam idąc
po krętych schodkach pamięci.
siadam przy stoliku z mężczyzną.
pijemy krwawą mary. światło się czerwieni.
rozmawiamy o tym i o owym.
o nowej zelandii i jej skałach.
wspominamy sprzed lat pożółkłą wizytówkę
którą nam dał konsul w srebrnych okularach
cedząc przez zęby że tam trzeba mieć
jasność umysłu oraz dobry charakter
bez takiego tam rozdwojenia jaźni.
chcieliśmy paść tylko owce. przemawiać i śpiewać.
drewnianą fujarką zwoływać wszystkie zagubione echa
w jaskiniach w growworm i arani gdzie tubylcy
strzegą tajemnic wędrujących kamieni i starych zaklęć
i gdy tak na łodzi świtu żeglujemy
w coraz bardziej odległy mrok
obok nas przy stoliku siedzi smutek.
a krzesło jest wciąż puste.
w głębi w podczerwieni pijany facet
obmacując półnagą dziewczynę
śpiewa ochryple o góralu.
ona spogląda w lusterko
i maluje usta jaskrawą szminką.
uśmiecha się do swojej ofiary
wyłuskanej z cieni na ścianie
w ciemniejącym odbiciu.
mężczyzna przy stoliku milczy.
kiri te tanawa woli chłód warszawy.
jest jej bliższy niż megatropik wyspy.
Dodane przez timbuku
dnia 06.01.2011 07:10 ˇ
9 Komentarzy ·
939 Czytań ·
|