vladimir dojedzie na drugi dzień -
jego stary ojciec zaczął majaczyć:
kolejna oszczędność obietnic
w jego nogach zrasta się już na powrót.
i doprawdy nie wiem, czy ślubowaliśmy
donieść ten matecznik do gmachu ogrodów
(moja przyjaciółka waleria nie wierzyła,
że gaje się palą tak jak skaleczenia),
czy tylko zamknęliśmy archipelag
w grubym rodzicielskim kapturze
pełnym kłębków wapnia i sarkofagów -
zapytam vladimira, dokąd dziś pójdziemy,
ale na razie południe. matecznik
na brzegu sanu. modlę się do infanta
z ceuty, martwej natury mężczyzny.
jego alby są szorstkie. głos bujny,
nieprzejednany. dla kogo ta jasna trwoga?
statki z ludźmi, zwierzyną i prosem?
vladimir odwiedzi mnie jutro.
ty czołgasz szkaplerz liczb pierwszych
już dziś:
po posadzce.
w termach.
przed izbą.
Warszawa, 5.09.2010 r.
Dodane przez Półksiężyc
dnia 08.09.2010 08:22 ˇ
11 Komentarzy ·
775 Czytań ·
|