Moje stopy stały
boso na dywanie, gdy cień popołudnia
podciął mi nogi na wysokości kolan, na granicy
światła, rozsądku, obłędu i prawa. W chwili upadku
moja ręka krzyknęła jak łyżka stołowa, srebrna
strącona z kredensu, z początku XX wieku,
w otchłań potępienia, w limbus puerorum
podłogi, którą Białoszewski błogosławił,
a ojciec mój przeklinał, kładąc długie
dębowe deski, na długie dębowe
trumny, drewniane garnitury
i drewniane sukienki, od których
twardnieją oczy, zaś
w dłoniach nie ma
już dłoni,
tylko
sęki.
Dodane przez agnesinez
dnia 28.07.2010 12:29 ˇ
5 Komentarzy ·
905 Czytań ·
|