My ludzie cierpiąc życie
Jak genetycznie nieuleczalna chorobę,
Stawiamy kroki patetycznie
I krzywdzimy się na próbę
Mamy słowa tak dla siebie,
By uderzać po nie w czasie
I sądzimy, że tam w niebie
Wzlecimy ku tej lepszej trasie...
Mówimy zdania namacalnie,
Tkwimy w kłamstwach jak w letargu
I tak dobrze jest bezkarnie
Tkwić w tym tlącym, banalnym szeregu.
Chcąc odnaleźć w kimś człowieka
Upadamy jak małe dziecko,
Po co nam więc nadal czekać
Na odrzucanie się brutalnym lekko?
Tylko wiara jeszcze jest.
Gdzieś na dnie dyskretnej breji
Pragnie wtopić w nas swą treść
I oddać swe dzieci nadziei.
Czy umiemy jeszcze wierzyć
W tym popsutym, pustym świecie?
Wolimy usiąść i popatrzeć
Przy porannej kawie w starym dresie.
Wolimy spadać systematycznie,
Być uczciwym w garści złomu,
Żyć szczęśliwie i praktycznie
Na dnie niezauważalności szlamu.
I tak upływa ta chwila,
Gdzie słowa żyją beztreściwie,
A każde drgnięcie, zmiany próba
Niesie nawrót jeszcze mściwiej.
Więc wyjdź z domu! Musisz kłamać!
To silniejsze jest od krzyku.
W nocy z cicha możesz płakać.
Ale teraz... stój w tym szyku!
Dodane przez kariness
dnia 18.04.2007 21:26 ˇ
5 Komentarzy ·
758 Czytań ·
|