On się nazywał Zbigniew Herbert
i był poetą
ten drugi nazywał się Ryszard Kukliński
był oficerem a wedle źródeł szpiegiem,
obaj chorowali na ciężką chorobę
która nazywała się Polska
spotkali się cichcem w mieszkaniu Zbyszka -
widzę ich nachylonych ku sobie
szepcących słowa najprostsze o ojczyźnie
i powinności wobec niej.
Wrogów mieli wspólnych, to oni
Nazywali Kuklińskiego zdrajcą,
A Herberta schizofrenikiem, tylko dlatego,
Że mieli odwagę mówienia na głos tego,
Co inni nosili w myślach i nawet szeptem
Nie wypowiadali własnego zdania.
Obiecali sobie kolejne spotkanie w miejscu
Neutralnym ale przez obu kochanym,
Miała to być Wenecja - plac Świętego Marka,
Zwyczajem starych konspiratorów
Przedarli na dwie połowy dolarowy banknot
I każdy z nich zatrzymał po połowie,
Gdy poeta umierał w malignie szeptał;
Piazza San Marco, piazza San Marco,
Katarzyna, żona poety nie rozumiała
O co chodzi, dopiero po śmierci Herberta
Pułkownik Kukliński opowiedział o niespełnionym.
Ale przecież w końcu się spotkali na niebieskich polanach,
I dlatego by nie zaginęła opowieść
Zdecydowałem by opowiedzieć tę historię.
|