Latem zbieraliśmy rzeczne kamienie. Jest takich wiele
skrótów, splotów słonecznych na życie. Coś chłodnego
wsączyło się jednak w mięśnie, coś łamało w kościach.
Nie pamiętam już kiedy wszedłem do lasu, skąd te słowa
wysokie i marne. Powietrze przenika gałęzie topoli
tak samo jak płuca, strumień bije jak rwąca rana.
Ciało nie zna granicy, przechodzi w kolejne ciała.
Ktoś w środku zamyka drzwi, ktoś wkłada ręce do kieszeni.
OO
Opadłe mam policzki i włosy coraz rzadsze, choć rano,
siadam tam, gdzie lubiłaś zasnąć. Kamienie zbiorą inni.
|