Zachód słońca. Pierwszy dzień podróży jak koszula rozpięta pod szyją.
Z podwiniętych rękawów wystają przedramiona blade,
nalane. To darowane wino z Paryża, które odkorkowywał
przeszło godzinę, okazuje się być cierpkie i słabe.
A buty w mokrej trawie nie mogą przemoknąć ani zzielenieć.
Dwa psy naszczekują zza płotu. Głos organisty ostrożnie
i po pańsku napełnia przestrzeń. Moje i czworonogów zęby
jak kryształki cukru rozpuszczają się w ciemności, lecz potem
zmartwychwstaną, tam, wysoko, pod postacią gwiazd albo dziur.
Jutro promienie będą poplątane jak nić. Nigdy nie wiadomo,
kogo i czego trzeba się trzymać, kiedy nawet astronomia
przemienia się w archeologię przyszłości, a muzyka kończy się,
choć nie zdążyła dorosnąć do wycia. Koniec podróży
to zbliżająca się kobieta w zielonej spódnicy. Z nagim torsem. A ty
o czym myślisz, kiedy patrzysz na tę brzydką kobietę, która ogląda
sklepowe wystawy, trzymając psa na smyczy? Myślę o tym,
że znałem kliku pięknych mężczyzn. Z jednym nawet opalałem się
nad rzeką, ale nie zwróciłem uwagi, jak były wyrzeźbione palce
u jego stóp. Z innym w zimowy wieczór piłem spirytus. Grzeszyłem
siedząc z nogą na nodze. Kolana mają być rozwarte, plecy
wyprostowane. A wzrok kamienny? Tak. Kiedy przewrócił się kieliszek,
byliśmy przez chwilę ptakami, które leciały wzdłuż tamtej rzeki,
wysoko. W dole dwa tłoczone głazy wystawały z lodu. Piersi
tej kobiety odbijające się w ciemnej szybie. Za podłużną szybą dwa
manekiny półnagie, obute. Rozsupłana sznurówka w jej dłoni.
Patrząc na tę brzydką kobietę, myślę, że niewiele grzeszyłem. Kiedyś
rzuciłem kulą śniegu w przednią szybę auta na wiadukcie. Rzucałem
kawałkami gumki w pośladki belferki piszącej coś na tablicy.
2006
Dodane przez Krzysztof Bencal
dnia 08.01.2010 10:26 ˇ
3 Komentarzy ·
1010 Czytań ·
|