całuję tył twojej szyi, mroźna świeżości poranka. paltem
rozrzedzam mrok. z peronu na peron, śpiesznie. na pół
gwizdka i połowę drogi zajmują mnie obłoczki pary z ust
lub sprawy wagi wyższej. cienie przemykają korytarzem.
w tunelu zacierają się czyjeś ręce. bodaj z zimna. chuch!
księżycu, nie czaruj mi psa. wracam spacerkiem, chojrak
ze mną. docieramy do wzgórka, krzaczek po krzaczku,
z pola w las, stamtąd na powrót do parku. wprost przed
jasne kwadraciki mojego domu. w oknach sypialni siebie
zamyślonego z dala rozpoznaję. w szorstkiej skórze dzika.
chodź wygasić ogień. oprósz śnieżynkami świerki, zaskrzyp
podłogą. skarpet nie zdejmuj, niech wiszą nad kominkiem.
Dodane przez atrament
dnia 22.12.2009 23:25 ˇ
13 Komentarzy ·
811 Czytań ·
|