I
Kamilo,
Przejdźmy raz jeszcze idealną drogą
Wśród idealnych drzew parkowych, ławek
Znowu zasiądźmy nad łabędzim stawem
i poprzez siebie patrzmy na tę błogość
Na idealnie wpasowane w ziemię
Podeszwy butów, czubki parasoli.
W igiełki światła drążące powoli
Maleńki wentyl: oka zagłębienie.
W strop nieba, który odlatuje w górę
gdy się rozpękły kolumny zegarów
Nie ma balastu. Leci ptasim piórem
Wróćmy w ten świat, który nie istnieje
Dziurką od klucza szeroko otwartą
W drzwiach za tym wierszem, o których nikt nie wie
II
Trzeba by się spotkać, pewnie w drugim świecie
Przez taflę marmuru przejść do białej głębi
Gdzie kowal swym młotem światło na cień tępi
A ciało zamienia w skazę na diamencie.
Do krainy pieców, spulchniałych bochenków
Gdzie my tuż pod nimi, jako czarny węgiel
Własnym żyć będziemy nienazwanym ciepłem
i właśnie to ciepło damy Następnemu.
A jaką to ulgą będzie poprzez wieki
Z wnętrz wyganiać kwiaty, aby szły do góry
Być tym drugim słońcem, co kryje się w ziemi.
I w ślepym promieniu czytać Brailem chmury
Chropowatość kory i nie widzieć tego
Co jest w naszym wnętrzu a żyje bez niegor30;
Dodane przez zygfryd
dnia 05.12.2009 23:57 ˇ
2 Komentarzy ·
615 Czytań ·
|