Wieczór.
Dzwoni telefon
(no, po to jest, żeby dzwonił).
Zebrawszy wszystkie siły podnoszę słuchawkę:
"Robisz coś dzisiaj?"
Skonstruuję jakąkolwiek kolację,
a potem pójdę w obskurną otchłań miasta
poszukać żony. Albo chociaż jakiejś kurwy
przekonanej śmiertelnie o wyższości swojego jestestwa
i o tym, że to ona daje, a nie ja biorę
i o tym
(teraz akcja niezauważalnie przenosi się na Piotrkowską),
że te wszystkie alkohole, papierosy i tureckie żarcie są wynikiem dbałości.
Przejrzawszy na wskroś setki cudzych żon
wreszcie znalazłem. Jest. Siedzi i patrzy
(hmmm, chyba kurwa).
Co kieliszek to ładniejsza
(naturalnie wyeksmituję ją nad ranem, a raczej ona mnie uprzedzi).
Gdy już wypięknieje do reszty
namaluje mi zdziwienie na twarzy
(znowu pieprzona malarka),
zostawi z rachunkiem i przesłodzonym "cześć"
znikając w taryfie.
Szlag! Znowu zostałem sponsorem. A miała być maskulina.
Wracamy do domu, jak zwykle we dwóch.
Ja i Marcin.
Jak zwykle walczymy
z grawitacją
Dodane przez Alkomat
dnia 28.09.2008 12:18 ˇ
11 Komentarzy ·
748 Czytań ·
|