Na własne ryzyko wszedłem w miejsce, gdzie spotykają się
czasy teraźniejsze: jestem obecny, zmęczony i gotów.
Dach - cały mokry, ale cały. Wzruszająco czyste ściany,
szklane i przejrzyste, czuć przez nie miasto, spóźniony rozkład
jazdy. Każdy grymas układa się tanecznie. Ten, kto postawił
znak poziomy, jest zajebiście precyzyjny. Nie sięgnę nogą
żadnej strony. Zostają prędkie długie światła i rozproszone
punkty nocy, które zbieram, by wymienić na bilet.
Blizny na twarzy matowieją, włosy łamią się jak głowy
porcelanowych figurek. Dioptrie rosną w oczach, na minus.
Monety w dłoniach są już wilgotne, buty związane.
Autobus zatrzymuje się kilka metrów ode mnie. Nie wstaję,
nie chce mi się. Przesiadka nie wchodzi w grę.
Dodane przez Neprijatel
dnia 17.07.2008 15:18 ˇ
5 Komentarzy ·
839 Czytań ·
|