Kradli owoce z ogródków, ja stałem na czatach,
ubezpieczałem tyły, zawsze dostawałem swoją dolę,
czereśnie, gruszki, agrest, jabłka, często niedojrzałe
jak my, wakacyjne, chłopięce żołądki nie były wybredne.
Grali w nogę, strzelali, faulowali, ja na bramce,
średnio co dwie strony przygód Tomka - Alfreda
Szklarskiego interweniowałem, nie zawsze udanie.
Obserwowałem ich wieczorami siedząc przy oknie
i grając z dziadkiem w szachy. Bawili się w chowańca,
puchę, kłócili się, czyj resorak, najwięcej spala na setkę.
W niedzielę, całą bandą przypuszczaliśmy szturm na kościół,
ostatni przychodziliśmy, pierwsi wychodziliśmy. Do dziś
przechowuję smak opłatka lepiącego się do podniebienia
i lodów za pieniądze, które nie zawsze kładło się na tacę.
Kąpiele na żwirowni, pierwsze fajki, dla mnie ostatnie
strzały z procy, koedukacyjne zabawy, zbieranie słów
do Boga, ludzi i wierszy - nauka gramatyki dorastania.
Mężczyzn z Jaworzyny nie znam, boję się tam pojechać
i sprawdzić, ile lat przepaści narosło pomiędzy nami.
Uczę historii nie ich dzieci, na wywiadówki przychodzą
nie ich żony, ich samych nie spotykam w kościele,
do którego nie chodzę. Kibicujemy pewnie innym drużynom,
pijąc różne gatunki piwa. Piszemy i czytamy inne wiersze.
Jeśli w ogóle.
Dodane przez greg
dnia 24.06.2008 10:07 ˇ
5 Komentarzy ·
963 Czytań ·
|