|
Kulturałki: Ziemianina debiut urodzinowy.
Szkoda, że Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, który wydał tę wielkiej urody, acz niewielką, 136 stronic raptem, książkę „Chory na studnię” Adama Ziemianina, nie wpadł na pomysł, dołączenia płyty z tymi 26 opowiadaniami czytanymi przez autora. Uszami wyobraźni słyszę, jak Adam snuje te opowieści o „Starym listonoszu”, o „Staszaku, bimbrze i mundurowych”, o „Zagarmistrzu Kalasantym”. O „Magdalenie ze sklepu mięsnego”, o „Pensjonacie babci Anny” albo „Pędzlu do golenia” – tym swoim ciepłym niespiesznym głosem, w którym uśmieszek radości życia oplata posiwiała melancholia, a łobuzerski ton chłopka z Muszyny, co to ongiś odważnie flisował po Popradzie, przełamuje spokój jowialnego mężczyzny. On już swoje przeżył, wypił i doświadczył, w tym czas żegnania się z Marią, zatem teraz, gdy zegary - te od mistrza Kalasantego? - odmierzyły mu sześćdziesiątkę, postanowił zadebiutować prozą. Acz powstawały te teksty od lat...
Pół roku temu w tekście „Rymowanie przyjaźni”, opisując cztery dekady Józefa Barana i Adama Ziemianina, pełne towarzyskich, twórczych i życiowych paraleli oraz paranteli, nie wiedziałem, że oto dojdzie do tej mozaiki element następny – Adama proza. Nie tak obszerna, nie tak mocarna, jak Baranowy „Koncert dla nosorożca”, ale zamykana w parostronicowych opowiadaniach.
Fani poezji Ziemianina od razu skojarzą jego prozę z lirycznym oglądem świata zapisywanym w strofach. To wciąż Ziemianin piewca spraw codziennych, orędownik zwykłych, acz niezwyczajnych ludzi, i ich uczynków powszednich, słabości i przywar. Wrócił w swej prozie Ziemianin, rzecz jasna, do swej Muszyny, do lat dzieciństwa i młodości. Oto Muszyna z jej oryginałami, rozmaitymi bajdokami, co to się im życie nijak ułożyć nie chce, z postaciami ze świata, który już odszedł jak Adamowa babcia Anna Buczyńska, której pensjonat po latach ożywa we wnukowej prozie. Pensjonat, czas letników, wczasowiczów, rozbisurmanionych kolonistów... Są i dawne wyprawy do kina, które zmieniało repertuar dwa razy w tygodniu... I jest galeria postaci jakże pełnokrwistych, nieraz z zachowanymi nazwiskami, przezwiskami, nie zawsze bliźniemu w pełni życzliwych, acz ukazywanych przez Ziemianina z wyrozumiałością i życzliwością; bo Ziemianin zawszeć dobrodusznie ludzi odmalowywał.
Oczywiście – jak na poetę przystało – w realistyczny świat nagle wkracza magia, która pozwala autorowi na zaskakujące puenty, na wprowadzenie nas w stan zadumy albo zadziwienia nad złożonością życia, nad człowiekiem. I wtedy na Ziemianinowych skrzydłach wyobraźni, niczym ów dziwaczny sprzedawca preparatu do wywabiania plam, unosimy się w gęstwę nierzeczywistości. W tym świecie realizmu magicznego nastąpi też spotkanie po latach ze „Starym listonoszem” - jego ostatnia przesyłka nie wydaje się być z świata tego.
Łączy w swej prozie Ziemianin, jak od dekad w poezji, na co niegdyś zwrócił uwagę Bronisław Maj, czysty liryzm i dowcip, ale nie sarkastyczny, a dobrotliwy, co najwyżej wywiedziony z ludowej przebiegłości, jak u bimbrownika Staszaka, co to władzę i miasteczkowego faryzeusza wywiódł w pole, a ściślej z łopatami do sadu...
My natomiast, nie dając się zwieść pozorom, odnajdziemy w tej małej prozie, podobnie jak w poezji Ziemianina, zawsze coś więcej niż czysta fabuła; to ducha przypowieści, to bajki z morałem, to współczesnego moralitetu („Rusałka pawik").
Zresztą pal licho terminologiczne zawiłości; oto kawałek urokliwej prozy, której lektura poprawi nam nastrój - to zrodzi melancholię, to każe się uśmiechnąć... A po lekturze sięgnijmy - „Co za szczęście!” - po najnowszy tomik Ziemianina, który pod tytułem ofiarował nam tenże podkarpacki wydawca.
Wacław Krupiński
autor jest szefem działu kulturalnego Dziennika Polskiego |
|