|
Dorota Bachmann - łodzianka, nauczyciel. Wydała Opatrunek z piasku (Kwadratura, Łódź 2009) i Szum (Miniatura, Kraków 2009). Jej wiersze drukowały "Pogranicza", "Portret", "Arterie", "RzeczPospolita Kulturalna", znalazły się też w antologii pokonkursowej Badanie dna, wydanej po ogłoszeniu wyników I Konkursu Poetyckiego im. Henryka Banasiewicza w Szczecinie (na tomik poetycki), którego jest laureatką (otrzymała II nagrodę).
Prakriti
Pasywnie świadomy mężczyzno, zawsze znasz cel
moich ruchów. Nim sięgnę po owoce, podajesz nożyk,
zjadamy razem.
Śpisz mocno. Sny tłumaczysz teorią przypływów
theta i delta, ale jedziesz ostrożniej, gdy mówię
o surowym mięsie.
Wodzisz za mną wzrokiem, gwardzisto. Zabawne -
w twojej kaburze gun, we mnie trzy guny. Jestem
nieświadomie aktywna.
Wilgoć
Wie pan, interesują mnie dłonie mężczyzn, powiedziałam,
gdy przeglądałeś moje rysunki. W ogóle dużo paplałam.
Miałeś nieprzeniknioną twarz.
Przy: lubię, gdy oni malują moje stopy, spojrzałeś.
I poczułeś pragnienie. Kostki lodu wrzucałeś do szklanek
smukłymi palcami - przeprosiłeś.
Gdy wychodziłam, szedłeś spłukałeś zapach moich perfum.
Odtąd każdej nocy nagi mężczyzna przesyła mi z wanny
wilgoć. Pilnuję, by wyciszać telefon.
Energumen
Czyn spełniony przez mężczyznę chcącego
rozkoszy (…) uchodzi za pełen radżasu
Bhagawadgita (XVIII, 24)
Nie zwijam włosów w ręcznik, wracam,
otwieram ci wilgocią pierwsze chwile.
Gdy wyschnie, zwinę noc jak matę, zrobię
miejsce na twój autystyczny rytuał, gwardzisto
z wielkiego miasta. Muszę się zbierać.
Zawsze uciekniemy langolierom.
Easy Clicker
Jestem z rodu zbieraczek, znoszę ci drobiazgi
na biurko. Bez opcji całodziennej drzemki z ręką
na łuku, obok psa,
masz teraz pakiet programów ochronnych. Odmowa
dostępu moim uniesionym brwiom, ale napięty kark
poddajesz dłoniom.
Uporządkujesz znalezisko: symbole, indeksy
i plewy. Wiem, bo nie sypiam z mężczyznami, którzy
nie są inteligentni.
Kołysanka dla poety
Nie bój się, nie uciekaj przed snem,
sen to nic złego, nic takiego (Myslowitz)
Dyktujesz mi wiersz. Wstrzymuję oddech,
są w nim znalezione pobocza, choć adres
ciągle jak u Lyncha. Świadome śnienie,
żadna insomnia.
Dopiero północ, kot wrócił z ogrodu wcześniej.
Leży na monitorze, zlizuje zapach rudej Bastet,
śledzi moje palce na klawiaturze. Dziwi się -
nieruchomieją.
Zaczyna działać kocimiętka. Wychodzisz z papierosem
na taras. Wywietrzmy pokój na noc, mówisz.
Do diabła. Pal przy mnie - w łóżku, lubię to.
Zaciągnij się dniem ostatni raz, potem
zgaś. Rytmicznie dotykaj ogniem,
aż zniknie. Dziś zaśniesz.
Kolacja
Zrobię dziś ucztę Babette. Wielkie żarcie.
Rozgniotę czosnek, wydłubię mokre pestki
z oliwek. Oblizując palce zwinę ci w lavash
martwą naturę, smaki w kilku kolorach. Inne
garścią wycisnę z owoców do szklanki.
Okruchy czekolady z deseru też przykleją się
do skóry. Do ramion będę smakowała ucztą.
A ty otworzysz wino i będziesz bardzo głodny.
Feng szui
Dojechałeś po tygodniu, poznałam już skraj lasu,
brzeg jeziora. Z nasłonecznionej estakady zszedłeś
w cień, pod drzewo. Zmoczyłam ci koszulę citymana.
Spod twojego ramienia widziałam ludzi w samochodach:
jakbym odbierała defiladę. Wziąłeś ode mnie
rozleniwienie. Latem wszyscy jesteśmy znad wody.
Dom schowanych kultur. Łódź.
Chcę zrozumieć. Zacierasz ślady na twarzy, golisz się
dwa razy dziennie, cieszysz z wczesnej siwizny,
wakacje w Oslo - tam nie ma bóżnic.
Szukałam długo w lamusach - perły. Jest jak z ałtaru
w Szui albo ta Matyldy z Essen. Schowałeś
postawioną dla ciebie w oknie menorę.
Żadne z nas nie trzyma się swoich adresów, w sobotę
grabisz liście, w niedzielę sprzątam strych.
Nad drzwiami jaśniejsza plama po krzyżu.
Nic śmiesznego
You can run on for a long time,
Run on for a long time,
Sooner or later God'll cut you down
(Johnny Cash)
Oboje grają ramoty. On bawi się małżeńskimi frazami
z Balzaka, ona jak Simone do Jean Paula mówi
kobietą nie urodziłam się, a stałam. Za mała scena
na Siakuntali. Gdy chce mówić na stronie, dotyka go
biodrem. Dekoracje nieciekawe - stół i łóżko. Łóżko
i stół, powiedziałaby dawniej. Na ulicy zawsze ma bukiet
żółtych kwiatów. I czyta też wszystkie nekrologi, nie chce
przegapić żadnego pogrzebu słynnego literata. Wieczorami
chodzi na mosty, wypatruje konduktu. Gdy zaczepi ją jakiś
odrażający facet, pyta Jestem już potrzebna? Pójdziemy
na bal? Słyszy O tak, właśnie na bal pójdziemy, ślicznotko.
Potem myśli tylko o tym, gdzie zostawiła żółte kwiaty.
Wciąż o Małgorzatach głoszą
Pudrując bliznę na szyi, snuje Hella
niekończące się rozważania, jakiej śmierci
jest boginią. Czeka, aż miną chłody, nadejdzie
nisan i mąż wyjedzie w interesach na północ.
Wtedy zacznie żyć. Sokiem z kasztanów ubarwi
włosy, przestanie dbać, który profil ma lepszy.
Fascynują ją inteligentni mężczyźni,
więc zostanie kochanką diablo przystojnego
tłumacza Garbertowych pism, szczęśliwa nawet
wtedy, gdy dowie się, że on w gruncie rzeczy
tylko zła pragnie, a rachunki prowadzi
na skradzionym abaku. Zachowa też uśmiech,
gdy dowie się, że dla lepszej oglądalności
wiecznej transmisji sponsor podobno żąda,
by inna kobieta u boku jej kochanka
prowadziła doroczny bal. Hella to zrozumie,
wszak jej nie da się całować w kolano.
dodane przez ds
|
|