|
Wirydarz poetyczny Idioty
ZOSTAW ICH
ŻONA MÓWI DO MĘŻA
Nie pójdziesz z nimi, tam śmierć.
Nie puszczę cię na śmierć.
Niech wszyscy idą, nie pójdziesz,
niech wszyscy umrą, nie pójdziesz.
Nie patrz tak na mnie
tymi oczami.
Ja mam prawo. Ja walczę
o swoje życie. Nawet pies
ma prawo walczyć o życie.
Nie odpychaj mnie,
nie szarp drzwi.
Nie pójdziesz, nie pójdziesz, nie pójdziesz.
Niech wszyscy umrą,
nie pójdziesz.
Do nóg ci padnę,
nie pójdziesz.
Zabij mnie,
nie przejdziesz przez ten próg.
Anna Świrszczyńska
(z tomu „Budowałam Barykadę”)
Widzisz tylko fragment, jak przez wziernik aparat z kiepsko ustawioną ogniskową, zapaskudzony sadzą obiektyw (Warszawa już płonie od jakiegoś czasu). Słyszysz ten monolog jak zza ściany (To nie u mnie, to u sąsiadów – myślisz nikczemnie, egocentrycznie, po ludzku). Doświadczasz tej sceny pomiędzy dziesiątkami wyszarpanych z pejzażu płonącego miasta obrazów. Układają się w coś na kształt kroniki filmowej: zdjęcia kręcone z ręki; brak montażu; nie do końca udźwiękowione, epizody zawisłe w próżni. Żadnego szerszego oglądu, który pozostawiony jest domysłowi, wyobraźni. Dopiero przy tym wierszu zacząłeś dostrzegać, że w chaosie jest metoda na oddanie pojedynczego losu; pokazanie, że to nie były tylko linie na mapach, zakreskowane obszary w kolejnym wydaniu historycznej monografii Powstania, strzałki, krzyżyki. Wstrząsnąć Tobą jeszcze raz - o to chodzi. To nie barykada – to krzesło z czyjegoś domu, to tramwaj, którym ktoś jeździł na randki. Dlatego mówi się bez upiększenia, dbałości o wyższe rejestry. I stąd ta nagła ludzkość wyzierająca z pozornie niedbałego obrazu, porażająca w zderzeniu z obowiązująca hagiografią, która – nie Tobie oceniać – zawiera zapewne znaczną część prawdy, ale nie całą. Nie wszystkie kobiety były Barbarami, żonami Krzysztofów Kamilów, nie wszystkie przypominały tę smutną postać z obrazu Grottgera, przypinająca mężczyźnie kokardę do munduru powstańca.
Poetycka notatka, składa się głównie z powtarzającego się zaklęcia „nie pójdziesz”, niby to mającego postać zdania rozkazująco-zakazującego a w gruncie rzeczy – będącego skowytem. Skowytem który jest próbą zatrzymania kołowrotu zła, próbą równie beznadziejną jak ta – ledwie zasugerowana - dokonująca się za oknem (oknem sutereny? mieszkania na piętrze jeszcze stojącej kamienicy? domku na Czerniakowie? Willi na Żoliborzu?). Jego oczy mówią wszystko, chociaż ma zaciśnięte usta. Tylko człowiek, który podjął decyzję tak patrzy. Wiesz, chociaż nikt tego nie powie, że On nie zostanie przy niej tylko dlatego, że tam, za oknem, giną ludzie. On właśnie, dlatego musi wyjść, jeżeli chce jeszcze kiedyś móc spokojnie spojrzeć w lustro. Ona, musi go zatrzymać, bo wiedząc, że mogła go ocalić od śmierci a nie spróbowała, nie będzie mogła spojrzeć w lustro. W rozdarciu zapomniała, że do zatrzymania używa tego argumentu, który nakazuje jemu wyjść i z butelką z benzyną stanąć na ubitej ziemi przeciw czołgom. Czołgi niosą koniec jego świata, dlatego chce je zatrzymać. Dla niej końcem świata jest śmierć ukochanego mężczyzny. I oto już widać, że żyjąc na tej samej planecie, w tym samym czasie znaleźli się na dwóch biegunach tej samej sytuacji granicznej – sytuacji walki, która jest wieczna, niezmienna, gdy chodzi o jej naturę, nieprzenikalna dla człowieka, jak poucza Jaspers. Można w zetknięciu z nią wywieść to, co człowiecze z siebie. On, nieobecny już w wierszu, już jedną noga na ulicy, musi wyjść, bo nie każde życie jest warte by je zachować, tylko życie godne. Ona zasłania sobą cały kadr, chociaż kurczy się do rozmiarów psa, ludzkiego bluszczu przy nogach, wreszcie części progu, drzwi. Stoi na drodze, bo nie każde życie jest warte by je przeżywać, tylko życie oparte o miłość drugiego człowieka, która potrafi znieść każde upokorzenie i jest ponad wszystko, nawet tę wojnę, którą nie oni przecież wymyślili.
I bez znaczenia staje się finał tej sceny, której świadkiem się stałeś. Pewne rzeczy trzeba umieć przyjąć, bo nie mają, dobrego rozwiązania. Nie mają go w ogóle. Ten dramat jest bezczasowy, bezpłciowy, bezosobowy, o tyle, że wchłania czasy, osoby, miejsca, używa ich i toczy się dalej. I nie ma żadnej pewności, że służy ustanawianiu jakiegokolwiek porządku, że jest jakaś władza nad tym obłędem. I zostaje Ci widok tych dwojga zwartych w klinczu w drzwiach. Czy zatem wrażenie, że spod tego obrazu w drzwiach przebija coś ponad chaos, jest tylko infantylna iluzją, choroba wyobraźni uśpionej poprzez zobiektywizowane prace historyczne, filmy dokumentalne?
Zostaw ich tam. Zostaw już. Nawet jeżeli to nie jest naiwna iluzja – to i tak trudne jest do zniesienia cokolwiek więcej ponad prawdę tych dwojga. Zostaw ich czyli pozwól im przejść przez inne drzwi. W Tobie.
Radosław Wiśniewski
|
|