|
KAROL MALISZEWSKI
GŁUCHY CZERWIEC
Iwonie i Antkowi Matuszkiewiczom
„... żeby rzucać carmina w przestrzeń
sakralnych jaskiń...”
Cz. Miłosz
Kaplice jak ptactwo,
co obsiada miedze
i wydaje głuchy krzyk
słyszany przez nielicznych
przez nielicznych tak bardzo.
Urodziłem się w okolicy pozbawionej
katedr – luster wyższej wiary,
pośród wzgórz kręcących się w kółko
nasiąkałem pustką, niedzielą
bez znaczeń. I teraz nie słyszę,
co w powietrzu drży
i dlaczego; za moją głuchotę pomódl się
czytelny, jasny i wytrwały
Ilekroć czytam ten wiersz, zastanawiam się, jak wiele melodii może zabrzmieć w uszach człowieka, którego otoczenie – i on sam – uznaje za głuchego jak pień. Być może, ktoś z Was się skrzywi na przesłanie ukryte w wierszu, bo to, co w nim brzmi na pewno to żarliwe wyznanie wiary agnostyka (jak wygląda Pan Bóg agnostyków?). Niczemu nie przeczy, tylko z pokorą wyznaje, że nie słyszy, bo za dużo się podziało gdzieś po drodze. Coś popękało i nie chce się złożyć w obraz pełni, w obraz zacisza wiary graniczącej z pewnością. Jest w tym wierszu rodzaj pokory wobec tych którzy słyszą, ale i żarliwość, odprysk wewnętrznej walki, w której podmiot, ten który mówi przez wiersz, ostatecznie uznaje się za pokonanego. Gestowi poddania, bo ten wiersz jest gestem opuszczenia bezradnie rąk, wobec czegoś co przerasta zwykły rytuał, wobec wiary zapośredniczonej w dostępnej formule religijnej – temu gestowi blisko jest do gestu oddania, to zwierzenie, na granicy zawierzenia drugiemu człowiekowi. Przypatrzcie się dokładniej – Głuchy czuje, że coś drży w powietrzu, tylko poplątały się książki szyfrowe, zgubił się gdzieś język, którym by można było mówić o sprawach ważnych, straciła się prostota, chociaż paradoksalnie wiersz wydaje się być pisany językiem do bólu prostym. Jest w nim środkowoeuropejska pustynia, a pustynia, to miejsce na które prędzej czy później trafia każdy, kto poważnie i odważnie poszukuje. Obraz z pierwszej strofy przywołuje konotacje staffowskie, i nie chodzi mi tutaj o dźwięczność (może nawet toniczność), którą przesiąknięty jest cały tekst. Mieszkając w tym kraju, znając kaprysy nieba nad nami, można już zobaczyć te wszystkie kapliczki, jak wrony jakieś, przyszarzone wróble późną jesienią, osmętniczą, mglistą, wczesną wiosną. Tonacja dżdżysta; przestrzeń opisana kilkoma słowami, bez imaginacyjnych sztuczek nabiera cech klaustrofobicznych. Zarazem jednak tkwi w tych słowach, gdy je przeczytać na głos, z zachowaniem wersyfikacji i interpunkcji, rodzaj wewnętrznego, modlitewnego zrytmizowania. Urzekające jest to, że nie ma tutaj krzty patosu, intelektualnej gry w ciuciubabkę, filozoficznych dywagacji, samopotwierdzającej się prawdy jakiejś-tam-wiary. Jest wyznanie i prośba, byś Ty, który znasz, doświadczasz prawdy, albo zdaje ci się że doświadczasz, który znasz jasność, lub chociażby wytrwale do niej dążysz – opowiedział w codziennej modlitwie o bracie swoim, który tam, w rozmiękającej dolinie, padł na kolana w bruzdy jesiennych pól, w ciszę, oniemiał od tajemnicy do której nie pasuje żadne z dostępnych rozwiązań. Nie opowiadaj mi, zdaje się mówić podmiot liryczny, a w oczach ma ślad rozdarcia większego niż on sam, o dźwiękach, których nikt nie nauczył mnie słuchać, nie pouczaj mnie, nie dziw mi się, że nie widzę tego, co być może i ślepy by dostrzegł. Wątpliwość, uprzykrzona starsza siostra wiary, zaprosiła się do mnie dzisiaj. Wysłuchaj mnie i znieś te kilka słów tam – wyżej.
Będąc wystawionym na żer różnych misjonarzy, najbardziej bolałem nad tym, że nie chcą wysłuchać do końca mojej opowieści, że są głusi na mnie, że tylko do mnie mówią - a nie słyszą co we mnie drży i dlaczego. Mówili jakby wszystko było oczywiste, a ja się zastanawiałem ile w ich gdakaniu jest wiedzy a ile wiary. I wspominałem na słowa biblijne o ziarnku gorczycy. To jedno wydawało mi się pewne, wiara nie jest pewnością kalkulacji, tylko szalonym, irracjonalnym aktem oddania. I myślałem, że tylko w ciemnościach są nieograniczone przestrzenie dla światła. I myślałem o tym, że w ciszy lepiej się słyszy. I że tak często chcąc wyśpiewać swoje racje, zapomina się o prawach i tym co mają do powiedzenia głusi, niemi. A przecież każdy człowiek nosi w sobie opowieść, a jak mawiał mój ukochany wykładowca – droga zbawienia wiedzie zawsze przez twarz drugiego człowieka. Szacunek i dialog wbrew pozorom, nie zachodzi wtedy, kiedy Ty chcesz coś dać mnie. Sytuacja, gdy tylko chcesz mnie czymś obdarzyć, a nic nie chcesz brać często świadczy o braku szacunku i tworzy pozorny dialog, który jest w istocie dwoma monologami. Żebyśmy się mogli spotkać chciałbym się czuć – bracie, siostro – równouprawniony z Tobą. Kiedy chcesz mi tylko coś dać a nie słyszysz mojej pieśni zwątpienia, wydaje mi się, że pokazujesz tylko jak dalece jesteś przekonany o wartości tego co posiadasz, a lekceważysz to, co ja mogę Tobie ofiarować. Gdy zechcesz wysłuchać mojej opowieści, pokażesz, że jest dla Ciebie ważna, wówczas coś z mojej głuchoty, może zabrzmi w Twoim uchu jak muzyka, w której ja jestem dla Ciebie ważny. Gdy usłyszę Twoje milczenie – w tym będziemy przez chwilę jedno.
pokornie o modlitwę proszę
szczerze oddany
Radosław Jurodiwy Wiśniewski
|
|