|
Każdą kolejną książkę Radosława Kobierskiego traktuję jako lekturę obowiązkową. Nie inaczej było z wydanym przez WBPiCAK Drugim ja (2011). Kobierski, który poprzednimi tytułami ustawił sobie poprzeczkę niezwykle wysoko, pokazuje, że wciąż jest w doskonałej formie. I treści. Choć nowy tomik poety do najłatwiejszych nie należy, to wierzę, że warto włożyć trochę wysiłku, bo, jak pisze na swoim blogu Marcin Włodarski, autor Lacrimosy po raz kolejny udowadnia, że chociaż jego kuchnia składa się z wielu składników, jest wyszukana, operuje wieloma niespotykanymi przyprawami, to wciąga i smakuje. Do niniejszego cyklu wybrałem wiersz „In vitro”, choć Drugie ja polecam oczywiście w całości. Koniecznie.
In vitro
Nie wiem, jak się zakończy ten wiersz,
Co on ze mną zrobi. Jest równiną
Równo pokrytą śniegiem, prześcieradłem
Na łóżku, zanim odbije się w nim
Jakikolwiek kształt. Ile wersji, ile zarodków
Pochłonie. „Pisz dla nienarodzonych”,
Thomas Bernhard. Żeby nie było im żal,
Że ich nie było? Może to gdzieś czytają,
W swoim Limbus puerorum, jak poranną prasę,
(O ile znają alfabet, zasady gramatyki).
Nie wiem, jak się zakończy. Co zrobi.
W San Critobal dusze łowi Fisher of Soul –
On również nie wie.
Gwiazdy zajęte są swoją wielkością, słońca
I księżyce. Układy podwójne i pojedyncze.
Podobno reszta należy do ciemnej materii.
Autobus numer 672, linia nocna,
Ulice, na których wyłączono prąd.
Naga ściana w pokoju jak 4’33 Johna Cage’a.
Tu jest właśnie koniec, tu się zaczyna wiedza.
Myślę, że jest jednym z wariantów
Wiersza, który kiedyś powstał,
Albo kiedyś powstanie, ale to nie ten, nie tu i nie teraz.
Robert Rutkowski: Nota autorska na skrzydełku czwartej strony okładki twojej najnowszej książki poetyckiej przedstawia cię jako poetę, prozaika, fotografa. To wiążąca kolejność?
Radosław Kobierski: Na okładce książki kolejność nie ma żadnego znaczenia, w życiu – jak najbardziej. Powiedziałbym, że literatura zawsze wyprzedza o jeden krok moje zamiary w innych dziedzinach. Czasem w danym momencie nawet o tym nie wiem.
R.R.: Drugie ja od pierwszej lektury pozostaje dla mnie jedną z ciekawszych propozycji poetyckich, z jakimi miałem przyjemność ostatnio się mierzyć. Każde kolejne czytanie dodatkowo tę przyjemność potęguje, pozwalając rozsmakować się w detalach. Jak każda twoja książka, także i ta mówi o rzeczach ważnych i w dużej mierze ostatecznych, ale w nieco inny sposób niż pozostałe. Skąd ta zmiana poetyki na, powiedzmy, bardziej dyskursywną?
R.K.: Zmiana miała miejsce dużo wcześniej, mianowicie w wierszach z Lacrimosy. Myślę o takiej wewnętrznej dynamice (nawet jeśli na zewnątrz widzimy tylko bezruch), która w sposób naturalny przełożyła tamto doświadczenie na inny (dla mnie) język. Nadal pozostaję w obrębie, że tak powiem, tamtej afirmacji i (jednak) tamtej prostoty. Odniesień w Drugim ja jest dużo, zgoda. Biografii również. Ale na poziomie poetyki bywa jeszcze prościej, dobitniej, jaśniej (choć czasem ciemniej) niż w Lacrimosie.
R.R.: W cyklu Jeszcze zdarzają się wiersze pytam zawsze autorów o ich „strategię” poetycką. „In vitro” zabiera mi to pytanie już swoim pierwszym wersem. Tak właśnie pracujesz? Siadasz i pozwalasz prowadzić się słowom, pozwalając im zaskakiwać i dopiero później „odśnieżasz ślady”, wygładzasz niepotrzebne fałdy na „białym prześcieradle”?
R.K.: Nie mam jednej metody. Nigdy nie miałem. Ale zauważam pewne prawidłowości. Z reguły wystarczy mi jeden obraz, czasem jakieś zasłyszane (usłyszane w sobie) zdanie. Co się dzieje dalej, mogę nie wiedzieć i z reguły nie wiem.
R.R.: „In vitro” rozpoczynasz bardzo plastycznym, zmetaforyzowanym opisem, który jest otwarty na słowo. Czytam to jako zaproszenie do wiersza, który staje się na naszych oczach (autora i czytelnika jednocześnie), jakbyśmy wspólnie szli po śladach na śniegu. Zapraszasz, ale nie prowadzisz. Wchodzimy w ten wiersz na równych prawach. Kolejne wersy prowokują pytanie: poezja według ciebie ocala czy jest kompromisem pomiędzy tym, co chciałeś, a tym, co udało ci się powiedzieć?
R.K.: Prawie nigdy nie oddaję tego, co chcę oddać, ale też otrzymuję (skąd?) coś, czego często się nie spodziewam. To właśnie o tym jest „In vitro”.
R.R.: Podoba mi się w tym wierszu współistnienie przeciwieństw. Z jednej strony biel jako zaproszenie do istnienia, próba powołania do życia, a z drugiej ciemna materia, o której istnieniu, jak wiadomo, wnioskuje się jedynie z zachowania obiektów wokół niej. Ale to do niej właśnie należą tutaj autobus numer 672, linia nocna i ulice, na których wyłączono prąd. Ich istnienie zdaje się więc być tylko pozorne. Czy naga ściana w pokoju również należy do tego porządku, czy czytać to symbolicznie? Wychodzisz od śniegu i prześcieradła, a więc „masy plastycznej” zdecydowanie bardziej podatnej na odciśnięcie w niej „znaczenia”, a dochodzisz do ściany, przy której panuje cisza.
R.K.: To jest ściana, oczywiście, na której nie pozostawiamy śladu – w przeciwieństwie do wielu materii, które możemy jakoś urabiać i które również jakoś się zmieniają, choćby tylko na poziomie molekularnym. Dlatego ściana jest również ciszą. Ale sama cisza, o czym mówi Cage w utworze „4’33”, jest znakiem czy też śladem. Moja cisza, mówię to z absolutną tutaj szczerością, jest pełna wrzasku. Ściana również, dopóki, jak pisał Miłosz, nie ustąpi żadnym błaganiom.
R.R.: Wiedza może być jedynie przeczuta, ale nigdy nazwana, bo zawsze będzie tylko jednym z wariantów, a przez to doskonale niepełna?
R.K.: Nie przesadzajmy… Jakoś skumulowaną wiedzę potrafiliśmy nazwać i przekazać, natomiast rzeczywiście, wydaje mi się, że więcej dzieje się poza językiem. Więcej… a może właśnie pełniej. Nie, że jest gdzieś pełnia. Wystarczy świadomość, że może być pełniej.
R.R.: Wiesz, jak zakończył się ten wiersz. A co z tobą zrobił?
R.K.: Przede wszystkim wyraził przede mną samym moją własną wątpliwość. I to moimi własnymi słowami.
Rozmowa ukazała się w "Arteriach" nr 2(13)/2012.
|
|