|
W jednym ze swoich szkiców Karol Maliszewski pisał: „Wydaje mi się, że w pewnym sensie wraca i staje się nośna dychotomia Jerzego Kwiatkowskiego: wizja kontra równanie. Z jednej strony swoisty nadrealizm, z drugiej kombinatoryka tekstowa, gry tekstowe (frazeologiczne równanie), młodzieżowa grypsera jako surowiec hermetycznego języka opisującego codzienność”[1]. Jeśli faktycznie uznać „wizję i równanie” za główną opozycję w najnowszej poezji polskiej (a śmiem twierdzić, że twierdzenie takie jest uzasadnione), to należałoby postawić pytanie, po której stronie „barykady” stoi autor Preparatów.
W tym momencie przypomina mi się 13. (i wcale nie pechowy) numer wrocławskiej „Rity Baum”, który przyniósł z sobą mapę poetycką roczników osiemdziesiątych autorstwa Bartka Sadulskiego i samego Przemka Witkowskiego. Biorąc do rąk rzeczoną mapę i próbując obrać właściwy kurs, który zawiódłby nas wprost na morza i oceany, po których pływa laureat konkursu Jacka Bierezina, stwierdzamy, że pływa on pod dwoma banderami. Z jednej strony „angaż społeczny” (z której to flagi z pewnością cieszy się Igor Stokfiszewski), z drugiej strony okolice „imaginaryzmu”[2]. Z kolei Bartek Sadulski, opisując współautora poetyckiej mapy, stwierdza: „Przemek Witkowski jest autorem, który w subtelny sposób splata cienkie linie klasycyzmu i barbarzyństwa. Oto bowiem otrzymujemy wiersze o starannej formie, w którą autor wtłacza treści zaangażowane społecznie, jakby był świadomy, że – cytując Rancière’a – »estetyczny sposób pisania jednocześnie pociąga za sobą swoją własną politykę«. Witkowski jest poetą estetyzującym, ale jednocześnie uwikłanym w życie społeczne; rzeczywistość polityczna, społeczeństwo konsumpcji nie pozostawiają go obojętnym. Wrocławski poeta umiejętnie łączy intymność, pojedyńczość i niepowtarzalność własnego życia z obserwacją społeczną [...]. Wszystko uzupełnia charakterystycznym bestiarium (zwierzęta, politycy, poeci) i kreowanie za pomocą ściegów, kolorów i atrybutów charakteryzujących poetów wyczulonych na szczegół, barwę, smak”[3].
„Bycie pomiędzy” to właśnie, moim zdaniem, jedna z cech Preparatów. Z jednej strony jest tu szereg wierszy, które „pachną” mi ośmieloną dokonaniami Honeta, Kobierskiego, Majzla czy Różyckiego wyobraźnią. Wystarczy przywołać kilka dowodów rzeczowych prosto z miejsca tej lirycznej zbrodni:
czas w probówkach i owady w bursztynie,
zatopione w alkoholach ślady słońca.
zwykliśmy wtedy wszyscy nosić brody;
lepko zaczynały się chwile i były dni –
raz owad, raz rozgnieciona mandarynka;
morze wyrzucało wgniecenia i błyski.
„mechanika płynów”
nocne krzyki, w wannie żyletki oblepione sokiem i pierwsze ćwiczenia
w umieraniu, bo w mokrej glinie już czaiły się wypłowiałe rośliny.
nie było snu, dla kobiet zostawał wosk i konne pomniki władców,
bo polemika to jedna z form dziedziczenia.
była pora jarzębin i ciotki, stare panny, udzielały porad,
trzymały w garści puste nakrycia, nieodebrane z pralni garnitury.
pokoje składały się z dymu i tanich firanek, i widać było znaki,
przenosiły się psy i warczał krwiobieg.
„podstawy dziedziczenia”
We fragmentach takich ja te jest wizja dzieciństwa bardzo podobna do tej, którą raczy nas autor alicji, jest sen głęboki aż do granic, są „owady w bursztynie” i inne robactwo, które drąży rzeczywistość zupełnie jak w robaczywości Mazjla, są „nocne krzyki” i „żyletki” – jedne z produktów ubocznych, o których pisał w swoich niedogonach Kobierski.
Lecz z drugiej strony w czasie wizji lokalnej można odszukać inne tropy, ściągające wiersz bliżej ziemi, do konkretnego kraju, w konkretną rzeczywistość, daleką od abstrakcji (lub zbyt abstrakcyjną, by ją zaakceptować):
prowadzę sklep ze starociami w delcie mekongu.
mój biały ojciec mieszka już w polsce; staram się,
strzygę, udzielam komunii, kiedy dorosnę,
też zostanę księdzem.
„kapitał społeczny”
znów trzystu zabitych w iraku, transmisja z planety małp,
remisja raka u sąsiadów, listopad, sen martwych gołębi.
(w co to wsiąka, że nigdy nie trafisz na gniazdo,
nawet na szkielecik?)
jest znaleziony na ulicy liść koki, łuska z browninga,
otwarty palnik i cisza na stadionach, allen ginsberg
drze jednodolarówki i henry kissinger negocjuje
w dialekcie z chińskim poselstwem.
w telewizji puszczają śnięte karpie, sine autobusy
jeżdżące bez puenty i dzwonią nowi przyjaciele z tele 2,
oferują wymianę filtrów do wody, matki, prezydenta.
pęka kra i jest krew z nosa, znak, że coś się rozszczelnia;
ciężkie kroki na schodach, źdźbło trawy w bucie,
siekiera wbita w uschniętą wierzbę. to jest antyświat,
mróz wraca od granicznej rzeźni
„wychowanie obywatelskie”
Doprawdy, jest tu jakieś „powierzchniowe napięcie”, które każe Witkowskiemu pamiętać o tym, „jak ważne jest, żeby w odpowiednim miejscu // się przejęzyczyć, zapomnieć”. Tak też czyni autor Preparatów – „przejęzycza się w odpowiednim miejscu”, zmienia optykę, ściąga jedną flagę i wciąga na maszt drugą. Sądzę, że gdyby Przemek Witkowski stanął przed wyborem, niczym bohater Matrixa, między „niebieską i czerwoną tabletką”, wybrałby obie (skutki takiej kuracji mogą być nieobliczalne). Dlatego w moim mniemaniu debiut sytuuje sprawcę Preparatów gdzieś między „wyobraźnią i rygorem”, między „wizją i równaniem”. Czy pogodzenie tych opozycji jest do końca i trwale możliwe? Czy taki zestaw zaserwowany przez Witkowskiego może smakować, czy też jest raczej niczym zapijanie piwa mlekiem? To oczywiście kwestia gustu (i wytrzymałości żołądka). Ze swojej strony mogę zapewnić, że lektura Preparatów mi nie zaszkodziła, co więcej – smakowała i skłania do prośby o repetę. „Dokładka” w postaci drugiej książki pokaże, czy Przemek Witkowski nadal będzie godził „wizję z równaniem”, czy też, w wyniku tego „godzenia”, jedna opcja umrze śmiercią naturalną.
Przemysław Witkowski, Preparaty, Biuro Literackie, Wrocław 2010.
Przypisy
[1] K. Maliszewski, Co tam, Panie, w poetyce…, [w:] http://www.nieszuflada.pl/_artykuly/maliszewski_cotam.html.
[2] Terminów „angaż społeczny” i „imaginaryzm” używam za autorami mapy.
[3] B. Sadulski, P. Witkowski, Rozpoznanie pola walki. O poezji roczników 80., „Rita Baum” 2009, nr 13, s. 185-186.
|
|