|
Nawigacja |
|
|
Wątki na Forum |
|
|
Ostatnio dodane Wiersze |
|
|
|
Karol Maliszewski - Poezja i nuda. Pierwsze starcie - recenzja tomu "Zeitmusik" Tomasza Dalasińskiego |
|
|
Czytając nowe wiersze Tomasza Dalasińskiego, miałem skojarzenia z poezją Janusza Stycznia, z podobnym, jak u niego, tonem namysłu, z „muzyką czasu”. Przypomniały się wiersze Stycznia z tomiku Melancholia symboli, gdzie czas bardzo rzadko występuje w zgrzebnej, fizykalnej postaci. Najczęściej chodzi o mit, o czas jako symbol, o ideę pobudzającą poetów do działania, do coraz bardziej skomplikowanych wyobrażeń na jej temat. Drugie skojarzenie miałem z poezją Romana Honeta, czyli z ciągiem dalszym polskiego nadrealizmu, który jeszcze do niedawna kojarzony był tylko ze swym ostatnim Mohikaninem, ze Styczniem właśnie. A teraz to już cała linia tworzona pod niezwykle silnym, sugestywnym wpływem liryki Honeta. Wydaje mi się, że Tomasz Dalasiński swoją poezją wpisuje się w obszar oddziaływania tego onirycznego nurtu, spokrewniając go z czymś, co powstawało w ostatnich latach pod wyraźnym wpływem poetyki Andrzeja Sosnowskiego. Stąd wrażenie, że pewne fragmenty w swej stanowczości brzmią jak wywrotowe, quasi-liryczne (bo w tym kręgu „liryka” jest reliktem przeszłości) teksty Krzysztofa Siwczyka. Dla mniej wprawnego ucha podobnie brzmią niektóre utwory Tomasza Hrynacza. Na to dodatkowo nałożyło się zasłuchanie w retoryczny zaśpiew wierszy Edwarda Pasewicza, a zwrot w kierunku Stanisława Czycza i Stanisława Swena-Czachorowskiego, przedstawicieli „starej awangardy”, też nie ma charakteru li tylko grzecznościowego. Nie chcę zastanawiać się nad jakością powstałej mieszanki, spróbuję wskazać kilka jej cech.
Dla Stycznia utożsamienie poezji i czasu jest oczywiste, a także poznawczo płodne, natomiast dla Dalasińskiego ta pewność chwieje się, a miejscami upada pod naporem nieokreśloności i nieoczywistości. „Poezja ma coś z Czasu. Tak jak Czas dokonuje interpretacji przeżyć, zdarzeń, uczuć, dopiero po Czasie wiemy, co tak naprawdę się zdarzyło, co tak naprawdę przeżyliśmy. Poezja mówi tak jak Czas: co znaczyła dana sytuacja, czym było dane przeżycie, czym nadal jest”. Tak pisał Janusz Styczeń w odpowiedzi na pytania ankiety w „Kwartalniku Artystycznym” z 1997 roku. Gdyby zmuszono Dalasińskiego do jakichkolwiek deklaracji, odpowiedź byłaby daleko mniej jasna. Tak odczytuję przesłanie jego wierszy, ich zmieszanie, ich niepewność i chwiejność. Żadnych deklaracji i łatwych wyobrażeń, żadnej pewności. Poezja niczego nie wyjaśnia, nie zmierza do wykładu racji, nie kumuluje doświadczenia. Sam proces zanurzania się w czasie nie jest od razu procesem heurystycznym, może być naznaczony jałowością i pustką. Z samego życia jeszcze nic nie wynika – zdają się mówić poeci tego typu. Jeżeli zdarzają się przebłyski zrozumienia, to przecież nie jest powiedziane, że zawdzięczają cokolwiek czasowi i świadomości jego upływu. Już w tytule pojawia się ważny sygnał. Nie chodzi o proces i liryczne mu towarzyszenie, idzie o muzykę i wyczucie rytmu, o brzmienie czasu; więc nie badanie, a raczej pląs. Te wiersze są jak bezładne pląsy, których logiczność i konieczność widzi się z pewnej wysokości, z ganku sali balowej, z koniecznego dystansu. Dalasiński wzorem poetów tego typu o taki dystans prosi. Nie ma mowy o przeżywaniu przekazu, emocjonalne zaangażowanie czytelnika nie wchodzi w grę, a nawet nie jest wskazane.
W tym właśnie momencie Honetowa „mimo wszystko-emocjonalność” przechyla się w stronę „nade wszystko-powściągliwości” Sosnowskiego. Gorączka opada, bowiem trzeba kalkulować, podkreślać trafność wiązań i celność nawiązań. Podliczać koszty, a potem zyski i straty. Kubeł zimnej wody na naszą gorączkę czytania. To jest projekt, a nie poezja, jeśli przez to ostatnie słowo rozumiemy romantyczny wybuch, eksplozję konfesji. To jest modernistyczna (postmodernistyczna?) układanka, precyzyjnie i logicznie ułożone puzzle. Mamy się do nich jakoś odnieść, a nie przeżywać. Chyba że będziemy przeżywać sam fakt abdykacji, bowiem poezja tego typu celebruje marginalność, nie ma ambicji potrząsania i poruszania. Mówi o niewielkim wycinku prywatnego doświadczenia, przede wszystkim lekturowego, o prywatnej kreacji na bazie zastanych języków poetyckich. I nie usiłuje wycisnąć z nich czegoś nowego. Ona tylko zestawia, umożliwia zejście się, sprowadza do osobliwego absurdu. Nie chce przekonywać i porywać. Jest wręcz celowo nieprzekonywująca. Bo taka musi być, żeby w przekonujący sposób opisać pustkę i nudę. Także te nudę podstawową. Nudę czasu, nudę jego przeżywania.
Co pozostaje czytelnikowi, dla którego nuda nie jest problemem, dla którego jest to problem jednak do rozwiązania? Myślę, że takiemu odbiorcy pozostaje przyglądanie się porządkowi. Tomik rozpoczynają „gry wstępne” z mottem z piosenki zespołu Pink Floyd, a kończą „gry występne” z mottem wziętym z innego przeboju Pink Floydów. Obydwa motta dotyczą czasu, otwieranych przezeń możliwości i wreszcie zamknięcia dokonującego się wraz z końcem piosenki. Czas trwa o tyle świadomie, o ile dotyczy go akt artystyczny: melodia, granie, deklamacja, śpiew. Tak się czas wyświetla, unaocznia. Trwanie to brzmienie. Wiersz otwierający mówi o zegarze wybijającym północ, „zegarze płodnym” w możliwości, wiersz kończący opisuje ranek, zwracając uwagę na to, że coś się stało, dokonało, albowiem „zegar jest w połogu”. Tak wymyślona koda mówi o kilku godzinach w ciemności i o nadziei poranka. Paradoksalnie zwieńczeniem opowieści o końcu i schyłku jest nadzieja.
Porządek rozciąga się na inne sfery tej książki: „gry wstępne” sugerują szukanie, podróż, odjazd. Po nich następuje „ruchomy tydzień”, prezentując ekscentrycznie opisane, rzeczywiście ruchome, dni. Czas początkowo zgęszczony do sekund rozrasta się tutaj do godzin i dni. Kolejny cykl podejmuje jeszcze jedną próbę poetyckiej analizy czasu, tytuł „dwanaście” sugeruje nawiązanie do perspektywy roku. Dalasiński stara się dostosowywać zarys i brzmienie wierszy do zmieniających się perspektyw czasowych, do odmienności przeżywania minuty, godziny, dnia, tygodnia, roku. Ciąg tych eksperymentów zmierza do finału, chyba najciekawszego cyklu pt. „piosenki dla a.” Podróż w głąb siebie i swoich uczuć jest jednocześnie podróżą po Polsce i Europie. Problem czasu, problem z jego opisaniem natrafia na wsparcie ze strony intencji opisania miejsc. W miejscu czas się zatrzymuje i zagęszcza. Dlatego też teksty z tego cyklu zwracają uwagę swą gęstością i klarownością.
W starciu z nudą zwyciężył język, jego nieustępliwość i skłonność do zaskakującego, nadrealnego metaforyzowania. W miejscach, gdzie młody poeta pozwalał mu na więcej, widać jego pełne zwycięstwo.
Tomasz Dalasiński, Zeitmusik, Teatr Mały, Tychy 2010. |
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
|
|
|
|
|
|
Pajacyk |
|
|
Logowanie |
|
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
|
|
|
|
|
Aktualności |
|
|
Użytkownicy |
|
|
Gości Online: 10
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanych Użytkowników: 6 439
Nieaktywowani Użytkownicy: 0
Najnowszy Użytkownik: chimi
|
|
|
|
|
|