Częste powroty są jak nektar posypany pieprzem, kiedy
Zwyczajnie czujesz się złapanym w sieć rzuconą przez
Nocnych poławiaczy przygód, sprytnie czyhających na
Chwilowy zanik jednej z tysiąca chrząstek, dzięki
Którym budujesz swą pamięć. Idę ponownie do miejsc,
Gdzie wybijały studzienki chwilowych uniesień, bo
Unosiliśmy się chyba częściej niż chcielibyśmy opaść,
Ktoś w nas kręcił gałką, łapał skalę i zakłócał fale, jak
Uproszoną ciszę po miesiącach ciągłych spotkań rozprasza
Teraz śnieg. Co mogłoby cię jeszcze bardziej strasznego
Spotkać od tego, co spotkało dotąd, choć powtarzano
Za każdym razem, że to konieczność, którą wszyscy muszą
Przejść, żeby później mieć jakiś start w to dorosłe życie,
Tak łagodnie opadające jak skinienie ręki, kiedy chce się
Powiedzieć komuś, że już wszystko się wie o tym jedynym
Prawie grawitacji, o grzybach w barszczu i sankach, którymi
Szura dziecko, schodząc do piwnicy. A trzeba jeszcze czujnie
Wypatrywać stron przyjmujących tak oczywiste pęknięcia, jak
Te na cienkim lodzie, na chwytającej mróz szybie, kiedy wieczór
Daje nam szansę znalezienia się przy martwym placu zabaw.
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 01:00 ˇ
619 Czytań ·
|