I Wojna.
Ten śnieg na sam początek wiosny, braki
i wiersze, które nie potrafią ożyć.
Nikt nie przypuszczał takiego obrotu
rzeczy. Chociaż wszyscy wiedzieli o tym
froncie. Szedł tutaj na długo przed pierwszym
słowem, zimny jak te działki za miastem,
gdzie w jednym z domków śni starsza kobieta.
Jej palce drgają, to musi napawać,
wystarczyć.
II Biwak.
Te nasze prawdziwsze życie, szumienie.
Kiedy nie liczą zbyt długich zaciągnięć
powietrzem w zadymionym nocą domu.
Kiedy nie liczą naszymi ustami,
poprzez sen. Ci, którzy tylko na moment
mieli tu zamieszkać, a rozkładają
łóżka, namioty, rozrzucają niebo
na ciała. Ci, którzy tkają nam całun
z konstelacji, ławic i sobie znanych
gwiazdozbiorów jakby wiedzieli lepiej,
że powinniśmy zaraz stąd wyjść, wrócić
na miejsca kultu. Te same jeziora,
gdzie zaczepieni na haku ich wędki,
zmienialiśmy się w ryby, w ich ciszę i
łuskę.
III Ryba.
Dzień kończy się mudrą, z czterech stron świata,
spod podwozi samochodów i z innych
snów - wychodzą koty, ich sierść pokrywa
łuska. Połykam gasnący horyzont,
piątą stronę i spod poduszek palców
zaczyna mruczeć cisza, która jest jak
boeing, krąży nad miastem bez lotniska.
Nad szóstą stroną, gdzie małe wieżowce
opadają na dno nocy, gdzie byłem.
Dodane przez Kamil Brewiński
dnia 26.03.2008 11:15 ˇ
9 Komentarzy ·
1034 Czytań ·
|