Wtedy na podwórku porośniętym mleczem,
moje odfruniemy, odfruniemy, kłamałem.
Wszystko wywrócone. Czuję zło nanizane
na żyłki, metalowy ćwiek na wardze.
Wdaje się zakażenie, jakby obuch bił w łeb,
wiertło dmuchało tynkiem. Przeniosę cię,
mówiłem, a teraz się zanosisz. Weź każdą darń
która urosła w tym miejscu. To co w sercu,
to na języku, niech czad będzie po kaszel.
Kręć korbą starej studni jak katarynką,
niech gra walczyk Waitsa, aż go zagłuszy
syrena. Zanim panowie w kaskach zdążą
na odbijany, starym kocem odetnę ci tlen.
|