Dym.
W przedpokoju kwarantanna, buty przemokły.
Mam dla ciebie ich języki. Chociaż wilgotne
i miękkie jak filtr ostatniego papierosa,
to ciągle rozżarzone. Więc, kiedy powiem ci,
że jednym podmuchem możesz odsłonić niebo,
mów.
Materiał.
W przedpokoju kwarantanna, buty przemokły.
Trzeba było nosić te z gumy, wysokie jak
sekwoje. Wyciąć w nich korytarze, przedrzeć się.
I wyjść z drugiej strony. W miejscu, gdzie już jesteśmy,
gdzie słońce topi nawet gumę, tworzy z niej
las.
Błyskawica.
W przedpokoju kwarantanna, buty przemokły.
W ich środku stawy. Rodzą się pierwsze bakterie,
o ciałkach z mchu i żywicy. Większość opuści
ten dom. Po pnączach, w stronę miast. Reszta otworzy
powieki, żebym zobaczył jak zzielenieją
neony.
Pień.
W przedpokoju kwarantanna, buty przemokły.
Byliśmy w wielu miejscach, niektóre do dzisiaj
pragną naszych ciał na własność, niech je zabiorą.
Niech zamienią je w stoliki, mogiły, w łóżka.
I niech zasną te gałęzie, które nie rodzą
drzew.
Huragan.
W przedpokoju kwarantanna, buty przemokły.
Ten wieczór nie pachnie dobrze, czy masz suszarkę.
Ciepłą bryzę, która znad fiordów i wieżowców
wejdzie przez okna, panom zerwie białe kitle.
Oni wyrywają nam kwiaty, nieruchome
pocałunki.
Piszczałka.
W przedpokoju kwarantanna, buty przemokły.
Oraz kawałek mnie, który tutaj pozostał.
Reszta już pod ziemią, wierci otwory w kościach.
Zlepia ustnik z szeptu robaków. Zaraz zacznie
grać muzykę miasta, jego własnym, obciętym
językiem.
Dodane przez Kamil Brewiński
dnia 09.03.2008 18:11 ˇ
7 Komentarzy ·
797 Czytań ·
|