 |
Słońca nie było przed sekundą.
Oczy wędrują na koronę.
Blask, czarne sylwetki, twarze,
iskry jednolite w oknach metra,
które lecą w zimny lont tunelu.
Zwęglony diament na dyskietce.
Zaćmienie oczu w dysku słońca.
Dziewczynka z zapałkami obraca się w szybie windy
i rozpryskuje w teledysk iskier na dnie.
Spada stempel lub kafar windy, lecz pozostaje dym.
Z miejsca skaczę w czeluść, ląduję na dachu kabiny,
odbijam się, nurkuję pod spód, zbieram i obserwuję.
Maleńka galaktyka mózgu dziewczynki z zapałkami
dogasa jak biały karzeł na betonowym dnie.
Popiół da się zamknąć w siedmiu paskach klasera,
serie są okolicznościowe, jak samobójstwa gwiazd.
Jakby dziecko z uchem przy muszli nie mogło się mylić,
znaczki świecą pod kołdrą, kiedy szukam snu.
A obrazek warkoczy, jak dwie kometki w studni
w sekwencji nocnego lotu, czy nie spali powiek?
Zaczął już "kiełkować"? Tej nocy czy będzie kwitł?
Wessało jak dwie krople kawy w czarny filc pod mysz.
Kołyszesz się jak malarz przy ścianie trade center,
jakże komfortowe twoje krzesełko na linach, wiatr,
lotna cisza w zablokowanym wyciągu nad śniegiem.
Coraz więcej ludzi po prostu podnosi się, otrzepuje,
musi lecieć. Trudno dać wiarę. Poziom nie gra roli.
Kwestia szkoły, mówią, indeks, diagram spadania.
Co miało wisieć, upadnie, i może spokojnie utonąć.
Szkoła jest specyficzna. Indeks oznacza: przeszedłeś
czerwoną chmurę bólu, w porządku, ale to nie znaczy,
że ból będzie procentować, ponieważ doznane kolory
momentalnie mogą zniknąć jak za dotknięciem zimy,
zmieniając cię w przezroczysty sopel bez luminescencji
albo w oceanarium ciszy, przemilczany klimat
jak zanikający ślad po rekinie,
gdzie
doskonale będzie widać, jak bardzo twój własny
był rzekomo obiektywny ból zaliczony przez ciebie
na zasadzie wolnego słuchacza, jak mało miał wspólnego
z rzeczywistym wyborem przedmiotu i stopnia trudności,
jak w gruncie rzeczy mocno stałeś w miejscu na ziemi,
nie poszukując swojej chmury, lecz nosząc ją w sobie
od legendarnego początku, jak październikowe niebo
ukrywa w rękawie listopad, i tylko od czasu do czasu
pozwalając jej sennie odpływać na wyciągnięcie dłoni,
jakby ktoś wypuszczał partnerkę na dyskretną próbę,
chcąc przez moment zobaczyć, jak widzą ją inni,
jak ona widzi innych w lusterku na elektrycznej smyczy
zwanej pożądaniem. A potem znowu wciągając ją w usta
niby balonik poziomkowej gumy, wmawiając ekspertom,
że byłeś dobrym klasykiem z alegorycznym dalmierzem,
obłok miałeś dwuwymiarowy w kieszonce na piersi,
nieomal pastoralny, który minimalnie farbował.
I możesz pożegnać się z indeksem.
Lecz wczoraj poszliśmy do cukierni.
Pytałeś o moją filozofię
wieków średnich, poprawnie sugerując,
że nie ma po prostu jednego, ale każdy
przechodzi średniowiecze odmiennie
i w swoim stylu, zależnie od charakteru
i wychowania, jak również okoliczności
losu. Ważna jest też tak zwana chemia,
ambientna muzyka hormonów i genetyczne układy,
które nie mają nic wspólnego z codziennym
patrzeniem w lustro. Ja argumentowałem, że
oczywiście, że tak, jednak z drugiej strony
zapyziałość, otępienie, i stęchlizna,
które zaproponowałeś jako klimat generalny
wszelkiej średniości, bynajmniej nie muszą
spowijać pajęczą glątwą tych autentycznie
spsiałych dni, albowiem dopiero w wieku średnim
może nastąpić rozumienie konstrukcji,
którą każde indywidualne życie tak czy owak jest,
gdyż nawet ludzką ruinę ocenia się przecież na tle
tego, czym mogłaby być, gdyby nie była sobą.
Co znaczy, że poczucie konstrukcji jest nam jakby
wrodzone, powiedzmy wręcz, że przedustawnie
dane, jako taki głębszy zmysł architektoniczny
poprzedzający i naturalnie skazujący na burleskę
wszystkie przedwczesne skłonności do destrukcji.
A zmysł ten po raz pierwszy może dojść do głosu
właśnie u mediewistów, czego jasnym dowodem
Boska komedia Dantego, kryształek struktury,
który kąpie się w blasku zaświatów jedynie dlatego
że słuszna konstrukcja najwidoczniej nie jest możliwa
bez odrobiny światła, które przychodzi skądinąd,
a które potrafimy dostrzec dopiero w momencie,
kiedy potkniemy się o ten próg, wyłożymy na miedzy
oddzielającej kurzawkę młodości od gleby
doświadczenia. Więc nawet jeśli w zasadzie leżymy,
to nasze oczy już patrzą wzrokiem impresjonistów,
innymi słowy, dopiero teraz mamy pełne spektrum
rozszczepione jak atom, dopiero w tej chwili zachodzi
ta reakcja jądrowa, którą jako ludzie młodzi
zwyczajnie sobie uzurpowaliśmy, wymachując wiosłem
w epoce krwi i kamienia, równocześnie twierdząc,
że świst naszych gitar oddaje przemysłową wrażliwość.
I nie wiem jak ty, ale ja mam nieodparte wrażenie
startu łodzi podwodnej z najnowocześniejszym napędem
i perspektywą niezwykle głębokich zanurzeń
przy świetnej widoczności wszystkich wrogich obiektów.
A gdy dzień jest westchnieniem w koszulce ochronnej z ołowiu,
niebo gniecie nas jak astma lub szkiełko kieszonkowej busoli.
I najważniejszy fakt może stanowić na przykład
upuszczenie papierosa w wannie albo na dywanik
z deszczem ciemnoczerwonych iskier i w tej sytuacji dotkliwszym
rubinowym okruchem żaru, który wymaga śliny
na palcu, aby mógł prowizorycznie się przykleić, nie parząc
delikwenta. Powinni o czymś takim uczyć u nas w szkołach,
lecz szkoły, jak wiadomo, pogrążyły się w abstrakcji.
Wiedza nie trafia do uczniów, bo "formułki" wiedzy
nazbyt przypominają ćwiczenia na mapie konturowej,
którą każdy koloruje sobie tylko znanymi kredkami
subiektywnie, albo, jak mówią najzłośliwsi, "teatr
wojny" na ćwiczebnej mapie sztabowej,
na której topografia, szczególnie zaś nazwy
to zwykły wymysł bezdusznej wytwórni
takich map, działającej bez jakichś złych intencji,
niemniej jednak szkodliwej, bo przecież siejącej
zamęt w naszym poczuciu rzeczywistości.
Nauczyciel powinien dbać o życiowość swojego przekazu.
To nie może być Gapcio, zwykły funkcjonariusz
wypędzony przez ojca ze smoczego domu
za to, że nie otruł wroga wielogłowej rodziny, "tylko"
przyrządził mu kompres na hiszpańską grypę
w godzinie dobrego serca. Nie.
Życiowość przekazu polega często właśnie na truciźnie.
I to nie takiej, która słodko sączy się w głąb "serca"
w tabletkach, tabelkach, tak zwanych pigułkach wiedzy,
ale takiej, która atakuje cały system nerwowy
momentalnie, jak nowoczesny gaz paraliżujący,
"unieszkodliwiając" ucznia w poczuciu olśnienia.
A czy możliwa jest wiedza bez wstrząsu, bez przejęcia,
bez stagnacji, podczas której pozornie nic nie zachodzi -
choć przecież owoc podskórnie procentuje i dojrzewa?
Inaczej mówiąc, wszystko zawsze musi być dla ludzi,
jak ciekawa powieść albo nawet film eksperymentalny,
o którym da się powiedzieć jednak, że jest "dobrze zrobiony",
zresztą jak moje życie, jak te niezawodne dni,
kiedy szkolne obowiązki zostają wykreślone.
I tylko czasem to westchnienie jest preludium do schyłku dnia
jak bonus bryzy ostatniego wiatru.
Ostatnia szansa dla żeglarzy, których przedwieczorny sztil
zaskoczył z dala od portu. I kołyszą się teraz niemrawo
na miedzianej wodzie, każdy przy filigranowej fali,
którą sam wytwarza, już to przesiadając się z burty na burtę,
już to schylając po upuszczoną butelkę. Czy można jeszcze
zakochać się w czymś, z czego uszło życie? Ten dzień
kładzie się na ziemię jak drogowskaz na rozstajnych drogach,
pokrywa czarnym piaskiem nocy i dezorientacji. Bo zawsze
gubimy się pod wieczór, nawet przy dalekosiężnych planach
sięgających ranka pierwsze kroki w księżycowym zmierzchu
robimy w nowym obuwiu, jakby w niewygodnych trzewikach
lub wręcz na szpileczkach grzęznących w delikatnej ściółce
niepewności podszywającej każdy odważniejszy gest. Któż
może być pewien, jak na jego obecność zareaguje noc?
Co uboga dziewczyna włoży na przyjęcie,
na które de facto nie idzie, to raczej przyjęcie
idzie do niej, sala balowa ląduje jak kandelabr albo wianek
z hula-hoop płonących świec spada dziewczynie przez głowę
do stóp, a ona tańczy, biedactwo, jak lew wystraszony obręczą,
potrząsając włosami w zdumieniu, że oto tak mało potrzeba,
każda noc jest jak Waldorf Astoria, diament wielki jak Ritz,
i tylko te najczarniejsze, najsamotniejsze godziny należy
napełnić stukiem obcasów, by przynajmniej z daleka brzmiały
jak western u sąsiada za ścianą czy Singer?
Gdyż miłość jest to
dynamit, lontu nigdy nie traćcie z oczu. Częstokroć producenci
robią coś dla dzieci, co nazywają "dynamit", mając na uwadze
rzecz trzaskającą na języku i musującą przyjemnie jak poezja.
Jednak musimy pamiętać, że dzieje się to w czasach,
w których łatwiej o plastykowy granat na lany poniedziałek
niż tradycyjne jajeczko.
Te wiecznotrwałe morskie ondulacje...
Kiedy na miasto lecą bomby grafitowe
i wszystkie grupy będą grać bez prądu,
zapada cisza przed nocą poety.
Autor pojawia się w terminatorkach.
Błysk fleszy niszczy fotoreporterów.
Autor ma cytrynkę z setką pejsachówki
i podróżny termoforek pełen jałowcówki.
Tradycyjne jajeczko z lufką monastyrki
i karabinek na wodę ze spustem horyłki.
Miniaturowa piersiówka lśni w terminatorkach.
Autor kłania się starcom, damom i młodzieży.
Nasz gość przeczyta dzisiaj poemat pionowego startu.
Dlatego przy swoich krzesełkach znajdą państwo pasy.
Teraz prosimy je zapiąć, koleżanka nam zademonstruje.
Kończąc, ogromnie dziękuję. Jutro o tej porze
Zoom, agencja krytyków, zaprasza na casting.
Mistrzu,
może pan stuknąć się z popielniczką, chyba brzęknie.
Usunęliśmy lustra. Here's looking at you, kapitanie.
Po zastosowaniu intensyfikatorów szampon Verbal Essences
zdaje tymczasem egzamin jako prawdziwie nowoczesny szampon
ze szczyptą zrozumiałej nostalgii za wyrobami z natury
naszych przodków, łącząc tym samym czarodziejski świat ojca
Wawrzyńca z możliwościami współczesnego laboranta.
Piana umiarkowana, lecz nikogo nie powinno to dziwić.
Gdyż świat już odchodzi od czysto dekoracyjnych efektów,
których zadaniem było fosforyzować na powierzchni
dla potrzeb kamer starego typu "glossujących" zjawiska
przez wzgląd na naiwność konsumenta. Dziś drążymy od spodu
dawno zapomniane potęgi i zaglądamy w półcienie
niewytłumaczalnych wibracji, właśnie owych "esencji"
i zagadki samego życia, która się zawsze przejawia
jako coś głęboko nurtującego, by ująć rzecz symbolicznie,
pochewki, torebki, cebulki, a zatem słowa najprostsze,
by użyć tu paraleli, te, które w swej prawdomówności
potrafią aktywnie współdziałać, jakby uwalniając człowieka
od balastu i namułów, szlamu wielosłowia,
prysznicem prawdziwej poezji. Twe życie nabiera rozblasku
i znów możesz się pokazać w najważniejszym momencie
z falującą swobodą i stuprocentową pewnością,
że się podobasz tej jednej specjalnej osobie. Masz dla niej od rana
cały swój elastyczny wdzięk lśnień i aromatów,
a choćby i skrępowany najzwyklejszą gumką,
lecz przecież specyficzny w tej dawnej, naturalnej świeżości,
z jaką pisarz wciąż składa wyrazy, które naprawdę się liczą.
Bo to nie przypadek, żeby wrócić na moment do początku,
że kiedyś byli "zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz,
zaczarowany koń", a dzisiaj tylko - o ironio losu -
"zakodowana dorożka, zakodowany dorożkarz, zakodowany koń".
Czyli wart Pac pałaca, jak mówią starzy jubilaci,
podnosząc do ust pusty kieliszek
z tą zasłużoną prostotą, która nie wstydzi się prawdy
i nie przystaje na nic symbolicznego.
Z drugiej strony przerażają puste korytarze.
Zwłaszcza gdy jarzeniowe światło "łyska"
z jednostajnym brzękiem. A światło to dla wielu
wiąże się z czerwonym blaskiem słowa "Cisza"
nad drzwiami sali operacyjnej, w której operują
naturalnie nie nas, lecz kogoś nieznajomego.
My zaś zbłądziliśmy tu tylko przypadkiem i zaraz
tracimy z oczu smutne okoliczności zajścia, aż tu
dzyń!: długa klatka schodowa sprowadza nam całość
na kark i - stojąc przed drzwiami wolnej windy -
czujemy krótki strach, a wydaje się, że dzwonią.
I wiadomo, w którym kościele, tyle że ta wiedza
w ogóle nie pomaga. Korytarz przechodzi w owal
jakbyś wyglądał przez wizjer i nawet na chwilę
nie mógł oderwać oka. A kiedy narastają szepty,
wzrok odrywa się, lecz oko zostaje na szkiełku.
I samorzutnie napędza się koszmar.
Z widzeniem łączy cię już tylko plazma
nitek krochmalu, powłóczysty klajster
jak guma pod pulpitem szkolnej ławki.
I ktoś z poszeptujących, na przykład dozorca,
będzie musiał przynieść od siebie nożyczki,
aby cię odciąć od oka, czyli tym samym od światła.
Oko jednak będzie nadal działało samodzielnie
na własny rachunek sprawdzalny obiektywnie
przy pomocy najczulszych instrumentów.
Albowiem tak jak udaje się obecnie
całkowicie wyizolować mięśnie ud
w procesie nowoczesnego treningu,
tak też oko nie przedstawia już tajemnic
dla wprawnego selekcjonera doznań,
jednym cięciem lasera zabezpieczającego organ
z pożytkiem dla wiedzy, która z kolei przedstawia
widok raczej wielostronny i wielopiętrowy
jako system różnorakich zapadni i przejść,
które uruchamia się myszą. Hello.
Można się przejechać
każdą krwawą żyłką w białku,
jak torem bobslejowym w aksamitnej podczerwieni,
jakże precyzyjnie odwzorowującym niecny tryb życia,
cały tak zwany fajny pulsik kolosalnych nadużyć,
aż po cyklon źrenicy w tęczówce.
Jednak to dziwne, że zdecydowana większość ludzi
ma "czułki" nastawione na samo życie. Na przykład
te wszystkie słowa, aby dokładniej się zorientować
w interesie samego życia i swoim własnym w życiu,
jak kobieta bada sztywność członka przez spodnie
jednym muśnięc
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 01:00 ˇ
1558 Czytań ·
|
 |