Wszyscy sobie szukają małych dewastacji
w sobie i w innych. I po całym świecie.
I winnych nie ma. Anielskie gehenny,
geny jak w genezis. Lawsonia i henna.
Głos jeży się w gardle. W sumie ciemne niebo
i neonowe nici z grzybni w czarującym lesie
jakby szedł zawsze z przodu i wykręcał grzyby
jak żarówki, sprzątał światła, instalując wokół
mrok dokumentny, szemrane płomyki,
znikliwe runo, dyskretny wir pod stopy
jak dyplomatyczny wykręt samej ziemi,
szept, zmrużenie piasku w oku źródła.
Kiedy układ z lasem zjeżdża do podscenia
i nowa publiczność trzęsie się ze śmiechu
jak niebo w mżawce spadających gwiazd,
zachodzi zmiana w scenach mojego widzenia,
jest ciepło, gorąco, wrzątek, ukrop, war, i to
tu. Ktoś zanurzył rękę. Wessało.
Biegał potem jak oparzony i próbował jeszcze
drzeć powietrze, bo mu w końcu
wszystko poznikało pod spodem,
odciągnięte na krótkiej lince,
podprowadzone.
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
1900 Czytań ·
|