| 
  
 
 
Gdzie rozegramy mecz, żartowali chłopcy, 
 
kiedy wybiegniemy na murawę jak natchnieni 
 
Salicjonał, Flauto, Gamba, z tyłu Vox Coelestis 
 
taki filigranowy, tak niezawodny z dystansu? 
 
Przecież to Barcelona, nie pamięta pan tamtego ataku? 
 
Opuści pan lokal przez witraż, najlepiej razem z panną X. 
 
 
 
A potem mgła była solidna jak strop, 
 
choć zapowiadali tylko poranne zamglenia, 
 
polarne rozpogodzenia i drobne spiętrzenia 
 
koronkowych dysonansów i łez. W porządku. 
 
Zjeżdżaliśmy na sankach po dachu katedry, 
 
był dobry gotyk, pierwszorzędna szreń, 
 
i blask dalekich dzwonów jak spadochron. 
 
 
 
A w środku celebrował sympatyczny ksiądz 
 
edycję popularną naszych nieśmiertelnych. 
 
Gdyby tak jeszcze kropelkę? Może gazowanej cykuty? 
 
Tymczasem papierosy były coraz słabsze 
 
i w ogóle zaczynało nam brakować tchu. 
 
Same degustacje, żadnej porządnej konsumpcji. 
 
I niewesołe widma na koniec tej promocji, 
 
choć aktor i wydawca pewnie są już w "domu". 
 
 
 
I co to będzie? Co to będzie? 
 
Gdy przyjdzie kolega manewrowy, 
 
gdy każe zatańczyć sardanę 
 
jak prawdziwi katatończycy? 
 
Pozwoliłem sobie zmieszać winko z oranżadą 
 
i czuję lekkie mdłości po takim "witrażu". 
 
Nie odzyskuję przyjemności. 
 
Nie odzyskuję przyjemności. 
 
Dodane przez  admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
1804 Czytań ·
  
 
 |