Pamięci mojego Ojca,
Bronisława Wencla (1927-1995),
w pierwszą rocznicę śmierci
I. In hora mortis
Nieruchome bryły pancernych obłoków
zbierają się w górze jak straże przed wartą
deszcz jest gońcem śmierci i przedwczesny powrót
ze szpitala mnoży karawele zasłon
za którymi mija świat tak strasznie kruchy
że w gorzkich źrenicach traci swoją wielość
drzewa się kołyszą przy parkingu w lutym
wszystko dokonane - może prócz pogrzebu
i zaczyna gęstnieć wiekuisty całun
Bożej Opatrzności która trwa nad Tobą
w zatrzymanej rzece dnia okruchy żalu
znosi łaska - lądy łączą się ze sobą
na pomoście życia w niepojętej chwili
kiedy łódź niebieska błogosławi ziemię
jeśli nawet zdołam w Prawie się nie mylić
wiem że w Bożej służbie nie doścignę Ciebie
II. Vivos voco, mortuos plango
Jaka moc ożywia ścieżkę za kościołem
pieśnią drzew na których nie ma śladu liści
czemu nas prowadzi na lutowy pogrzeb
dzwon pobrzękujący w ceglanej kostnicy
gdzie w głębokim mroku kurz się zmaga z trumną
i dokąd wracają z wysokiego brzegu
straże - na cofnięcie duszy jest za późno
a więc znów Opatrzność wygrała ze śmiercią
toczą się po szosie koła samochodów
i czernieją flagi które wiatr rozwija
jak okręty płyną pełne niepokoju
lamentacje - tłumem syci się kostnica
na rubieżach miasta w zmierzchającej zimie
miał być gwar i wieczór trwać miał do obiadu:
dwadzieścia trzy lata temu się rodziłem
i ten dzień jest teraz dniem konfesjonałów
pną się więc oddechy po ścianach kościoła
w koncelebrze wszystko mocniej się wypełnia
całun balansuje na śmiertelnych głowach
patrzę na to płótno aż wreszcie dostrzegam
cienie jak radośnie tańczą pośród żywych
osadzone w taktach przed-ustawnej frazy
która na niebieskim pasku pięciolinii
stawia krzyż i znosi granice cmentarzy
Bóg jedyny w Trójcy oba te pochody
karmi swoją mocą z dawna aż po przyszłość
spójrz jak podróżują po bieżniku drogi
wielkie armie Pana i skarżą się cicho
domowe zwierzęta ufające śmierci
kto na zawsze odszedł zasnął lecz nie umarł
mszę sprawuje kwartet muzykalnych księży
krzepnie krew w zanadto fioletowych stułach
III. Littera scripta manet
Tak okrutnej wiosny jak ta nie pamiętam
w maju wszystko było porośnięte chłodem
zimny dzień z zielenią zmagał się na drzewach
nasz samochód świetnie rozpoznawał drogę
do Wielkiego Klincza mijając cmentarze
na obrzeżach zagród i wąskie jeziora
bydło na pastwiskach gaworzyło z czasem
który miał zarządzać nami do wieczora
lecz zanim wypełnił w części swe zamiary
i mogliśmy wreszcie samochód zatrzymać
przy kościele który stał się koszmarami
Boga choć przed laty była to kantyna
historycznej armii - zanim tak się stało
dostrzegłem przez okno w mechanicznym pędzie
szyld Grabowskiej Huty i potężną jasność
w swojej niezbyt skłonnej do wzruszeń pamięci
i chociaż z pewnością nigdy wcześniej tutaj
nie bywałem - nagle zdziwiło mnie piętno:
jakby przez skruszone mury czyjaś dusza
rosła i gęstniała by się złączyć ze mną
pod powłoką mięśni i całkiem odwrotnie:
również w tym obecnym za szybą istnieniu
wyczuwałem własne znaki a nad oknem
wozu gnały chmury dając upust cieniom
i myślałem o tym dlaczego tu wracasz
nieśmiertelny czysty sprzymierzony z Panem
wiał wiatr i na szosie ślady pozostawiał
anioł przemienienia - wiem że tak naprawdę
dzieliła nas tylko krucha szyba forda
dachy wsi piętrzyły Twoją tajemnicę
trwało to przez moment aż nagle mnie zmogła
odrębność - z nią razem zmorzyło mnie życie
później (czas wciąż płynął) w świetle nabożeństwa
kiedy się ważyły losy Karoliny
pierwszokomunijna msza się z Tobą sprzęgła
i znowu poczułem Twój los - jego tryby
tak się obracały jak koła w zegarze
i przestrzeń przyjęła chorał gregoriański
zanim Cię w głąb niebios zaprowadzą straże
będziesz podróżował jak czynią to zmarli
na chwiejnej granicy między dniem i nocą
kołysać cię będą niewidzialne ręce
i zobaczysz jak się ołowianym mocom
poddaje w ciemności moje zimne serce
po krótkiej potyczce - trucizna i jad
zamiast ognia trawić będzie Cię mój zamęt
rezerwować te więzy: święcić przyszły czas
w niemej powolności - tylko tego pragnę
IV. Lux in tenebris
Ciemny pokój: ręce szukają oparcia
mocując się z mrokiem jak łódź na głębinie
najpierw trwał lecz później poważnie zachwiał
Boży ład - nie mógłbym nic innego przyrzec
prócz swojej wierności - więc dlaczego z błędem
splata mnie Opatrzność i szyki krzyżuje
to doprawdy proste: bo jak było przedtem
tak teraz i zawsze i na wieki - uwierz
powyższe pytanie kryje w sobie wynik:
krzyż jest miarą świata w krzyżowaniu bowiem
wypełnia się Prawo a więc zacznij liczyć
kroki i pamiętaj że wszystko co powiesz
zabrzmi jak dysonans przeto nim się skruszy
język proś o rozum i zmagaj się z wiatrem
wierny i niewierny niczym głos przed którym
krąży Ptak a światłość niespełniona gaśnie
i ruszają hufce niebieskie natychmiast
po złamaniu paktów których wcześniej pojąć
nie umiałeś - gorzkim źródłem się nasyca
świat jak w wierszu Yeats'a nakazując słowom
brzmieć i swoim brzmieniem bez końca nas mamić:
Cóż czynicie w wietrze, który mierzwi wrzosy,
W ptakach, w szumie liści, w szalejącej fali?
Zamilknijcie słodkie Nieśmiertelne Głosy
więc jest mrok i ręce szukają oparcia
walcząc z demonami jak łódź na głębinie
najpierw trwał lecz później poważnie się zachwiał
Boży ład - nie mógłbym nic innego przyrzec
prócz wierności która każe mi się znaleźć
pod kopułą nieba i w ciemnym pokoju
kiedy żal z cierpieniem potęgują wiarę
płonie knot u świecy i kontury stołu
spalają się książki listy i precjoza
palce fotografie ściana nad kanapą
otwarte szuflady kredens ciężka głowa
którą blask unosi z trudem i z obawą
o jej stan wirują niedopałki zmierzchu
pędzi świt i płoną kartki od spowiedzi
czas nieustający igły termometrów
wielka popielnica krzesło i powieki
nagle razem ze mną wszystko się odmienia
słyszę jak ustaje śpiew w wiązadłach chóru
milkną po kolei dusze i na przemian
każda z nich porzuca balast ekwipunków
by się piąć - poznaję ten szczególny idiom
ostatniego głosu w triumfalnym requiem
które nas ocala i nieludzką siłą
wiąże nasze życie w wieczne rekolekcje
Matarnia, 1995-1996
Dodane przez admin
dnia 01.01.1970 00:00 ˇ
1764 Czytań ·
|