Przysiadł starzec po wspinaczce
w cieniu wysokiego dębu
by odpocząć chwilkę u skalnego zrębu,
spojrzeć z góry ku swej chatce,
wzrok zatopić w błękit lśniący.
I zabiło serce starca, hej! z tęsknoty!
Z oczu łza sie potoczyła
za wspomnieniem kraju
gdzie Wóz Wielki koła toczy.
Wtem usłyszy szum nad głową -
skrzydeł białych sześci?
Czy Anieli?Dąb szeleści?
Nie,to orły lotem zmęczone
siadły spocząc tuż nad starcem.
- A każ wy orły lecicie?
- Hen,na Północ, starcze, lecim
by tam powić nasze dzieci,
które wiosną się narodzą.
- A weżmijcież mnie ze sobą
Białe orły!Niech się zgodzą!
bo z tęsknoty tu umieram...
Ale orły zaszumialy, zagwarzyły coś
w swym języku ptasim i sfrunęły w błękit.
Dąb rozszumiał się symfonią
żółtych liści....ninie ucichł.
Serce starca znów zabiło raz ostatni,
wyfrunęło z piersi za białymi orły
i wzleciało - hen! nad góry, poprzez morza,
nad te pola złotem lśniące,
białą gryką, łąk tysiącem,
gdzie bursztynu świeżob świeci,
dzięcielina się rumieni...
I leci, leci
tam, gdzie wstęga miedz zielona,
gdzie gawędzą z sobą grusze...
Woła dusza:MUSZĘ,MUSZE!
Lecz zmęczone serce - kona.
|