Nazwijmy go ten który wie, albo nie
nazwijmy. Chodził pomiędzy wersami miast,
a każda ulica była fałszywą partyturą, nieufną panną.
To była Samaria, w dzień przesilenia daktyli.
Powiadał, że
tutaj stworzą billboardy, niewiasty odkryją biust,
doba stanie się słodsza o pół pomarańczy.
I został wygnany, jak sierść kota z łóżka,
jak syty kochanek, przegrani powstańcy.
Do ojca już chyba nie wrócił.
Nazwijmy go ten który nie wie, albo nie
nazwijmy. Chodził krawędzią ulicy Ceglanej
i patrzył jak rosną kominy, przewody i brudne wieczory.
To był dwudziesty wiek grudnia,
noc długich latarni.
Powiadał, że
była tu łąka, a damy monarsze plotły z niej wianki,
czasem mężczyźni strzelali w nie z łuku
lirykiem, polotem, litaniem.
I nikt mu nie wierzył, padły w nim kruki.
Wyjechał za miasto,
został pasterzem.
Dodane przez Łukasz Waga
dnia 12.12.2007 06:38 ˇ
7 Komentarzy ·
733 Czytań ·
|